Oskarżonej, która zgodziła się na podawanie jej nazwiska, może grozić do 8 lat więzienia. Według prokuratury od grudnia 1998 r. do grudnia 1999 r. wystawiła ona łamiąc prawo ponad 2 tys. w pełni refundowanych recept dla inwalidów wojennych. Tym samym doprowadziła NFZ do "niekorzystnego rozporządzenia mieniem" w wysokości ponad 101 tys. zł. Prokuratura oskarżyła kobietę, że działała "z góry powziętym zamiarem w celu osiągnięcia korzyści majątkowej dla nieustalonych dotąd osób". Lekarka, która zyskała przydomek "Janosikowej", podkreśla, że bezpłatne leki przeznaczone były, żeby ratować zdrowie i życie bezdomnych i ubogich pacjentów. W czwartek prokurator wniosła o nadzwyczajne złagodzenie kary i wymierzenie oskarżonej kary 12 miesięcy ograniczenia wolności w postaci pracy na rzecz Fundacji, w której już działa. NFZ domaga się odszkodowania w wysokości strat, na jakie został narażony. Obrońcy chcą uniewinnienia oskarżonej. Według prokuratury 1051 recept zostało wypisanych na matkę lekarki, która jako inwalida wojenny miała prawo do bezpłatnych leków, ale farmaceutyki te nie były dla niej przeznaczone. Pozostałe recepty były wypisane dla współmałżonków inwalidów wojennych, którym od stycznia 1999 nie przysługiwały bezpłatne leki, bo nie pozostawali oni na wyłącznym utrzymaniu swoich małżonków. Wiele recept dotyczyło preparatów wzmacniających i witaminowych. - Farmaceutyki były przekazywane osobom trzecim, biednym bezdomnym, ale nie uprawnionym i dla takich osób stanowiły korzyść majątkową. Bez znaczenia jest to, czy sprawca osiągał korzyść dla siebie czy była to korzyść dla osoby trzeciej - mówiła w czwartek prok. Agnieszka Nowak. Dodała, że nie wiadomo, jaki był stan zdrowia zgłaszających się do lekarki ludzi i nie da się ustalić z powodu braków w dokumentacji medycznej, czy byli np. w stanie zagrażającym życiu. - Nie jest prawdą i nie jest tak, że osoby bezdomne i biedne były w tamtym czasie pozostawione same sobie - mówiła prokurator. Oceniła, że w stanach zagrożenia życia mogły one zawsze uzyskać pomoc medyczną, skorzystać z przychodni dla bezdomnych czy wsparcia organizacji charytatywnych. Prokurator wniosła o uznanie oskarżonej za winną, ale o nadzwyczajne złagodzenie kary ze względu na jej dotychczasowe życie i motywy, jakimi się kierowała. Obrońcy nie kwestionowali, że lekarka dopuściła się fałszowania recept, ale podkreślali, że nie działa z góry powziętym zamiarem osiągnięcia korzyści majątkowej - Sprawa jest atypowa. Żaden ze świadków nie twierdził, że lekarka odniosła jakąkolwiek korzyść. Co do jej szlachetnych pobudek, działania z potrzeby serca, nie ma żadnych wątpliwości. Daje tego dowód całym swoim życiem - mówił mecenas Edward Pabian. - Ona jest po prostu dobrym człowiekiem i to był motyw jej działania - podkreślił. Obrońcy przywołali ustawę o zawodzie lekarza, w której mowa, że najwyższym nakazem etycznym lekarza jest dobro chorego, a mechanizmy rynkowe, naciski społeczne i wymagania administracyjne nie zwalniają z przestrzegania tej zasady. Według mecenasa Pabiana przy pobudkach lekarki i wadliwości systemu ubezpieczeń nie można uznać jej czynu za karygodny i nie powinna być ona w ogóle karana. - Ilona Rosiek-Konieczna z punktu widzenia wyobrażeń i oczekiwań społecznych jest lekarzem idealnym. Faktem jest, że ten idealizm zderza się z przepisami - mówił drugi obrońca oskarżonej mec. Tomasz Wójcik. Oskarżona powiedziała przed sądem, że wyrok dotyczy nie tylko jej osobiście, ale całej grupy ludzi. - Chodzi o nadzieję dla tych ludzi, że warto im pomóc bez względu na wszystko - mówiła. W rozmowie z dziennikarzami Ilona Rosiek-Konieczna podkreśliła, że "recepty służyły najbiedniejszym z najbiedniejszych, ludziom, których w danym momencie nie stać było na zdobywanie leków w inny sposób". - Żałuję tego, co robiłam - powiedziała w czwartek dziennikarzom. Dodała, że jej sprawa sądowa dotyczy pierwszego roku reformy ochrony zdrowia, kiedy panował jeszcze chaos, a wiele grup społecznych nie miało dostępu do leków. - Teraz działam zupełnie inaczej. Nie mogę porównać mojej pracy teraz z tamtym fatalnym 1999 r. - mówiła. Powiedziała też, że przydomek "Janosikowa", "Judymka" nadała jej córka, dla której miał on negatywny wydźwięk - Judym to głupiec, Janosik to złodziej. - Ja byłam z tych określeń raczej dumna. W tej chwili patrzę na to też inaczej, bo rzeczywistość się zmienia, a ja w trakcie swojej działalności społecznej nabieram doświadczenia i jestem dużo mądrzejsza - oceniła. Lekarka wraz z mężem prowadzi w Krakowie hostel dla bezdomnych, w którym mieszka ok. 30 osób. Wydaje też obiady dla kilkudziesięciu osób. Jej podopieczni korzystają z pomocy lekarskiej, a leki otrzymują z darów.