Na ich naukę będą musieli wyrazić zgodę rodzice. Szkoły mają trochę ponad rok na przystosowanie klas do potrzeb tak małych dzieci. Tymczasem wciąż nie wiadomo, czy Ministerstwo Edukacji określi w ustawie albo rozporządzeniu, jak powinny być wyposażone klasy dla małych uczniów. Co gorsze, samorządy nie wiedzą, kto wyłoży na to pieniądze - donosi "Gazeta Krakowska". Letnie wakacje, które są najlepszym okresem na szkolne remonty, są już stracone - budżety w regionach na ten rok już dawno dopięto. - To chyba najpoważniejszy problem tej reformy - nie ma żadnych wątpliwości Irena Dzierzgowska, szefowa pisma "Dyrektor Szkoły" i wiceminister oświaty w rządzie Jerzego Buzka. Podkreśla, że jeśli ubogie gminy nie dostaną pieniędzy od państwa na doposażenie szkół, reforma zakończy się tam fiaskiem. A małopolscy dyrektorzy szkół podstawowych nie kryją obaw przed szykowanymi zmianami. - Zazwyczaj mamy po trzy pierwsze klasy. Jeśli jednego roku przyjdą do szkoły jednocześnie sześcio- i siedmiolatki, będę musiała otworzyć sześć klas pierwszych - mówi Małgorzata Ciemińska, dyrektor SP nr 75 w Krakowie. Jeszcze nie wie, gdzie się pomieszczą, bo trzeba będzie wydłużyć czas pracy szkoły, a druga zmiana skończy wtedy lekcje o 17. - Nie trzeba chyba mówić, że o tej godzinie uczniowie są już nieprzytomni - kwituje. Dodaje, że świetlica jest co prawda dostosowana do potrzeb małych dzieci, może jednak na niej zabraknąć miejsca. Najprawdopodobniej czwarte klasy nie będą mogły z niej korzystać. - Do tej pory nie wiem, jaki będzie program nauczania dla 6-latków i cała sytuacja budzi mój niepokój - podkreśla dyr. Ciemińska. Podobne obawy wyraża Monika Górkiewicz, wicedyr. SP nr 109 w Krakowie. - Jeśli 6-latki będą się uczyć tak, jak w klasach pierwszych, siedząc w ławkach, nie będzie problemu. Jednak jeśli ma to być nauka poprzez zabawę, tak jak w przedszkolu, trzeba będzie remontować sale. Dla jednej grupy musielibyśmy połączyć dwa pomieszczenia w jedno i wyposażyć. Kosztowałoby to około 20 tys. zł. Dziś koszt nauki ucznia to średnio 3 tys. zł rocznie, a według wyliczeń ekspertów w 2009 r. na edukację rząd i tak będzie musiał wyłożyć przynajmniej miliard złotych więcej niż teraz. Właśnie dlatego, że do szkół trafią sześciolatki znalezienie dodatkowych rezerw finansowych na inwestycje może być problemem. - Poruszymy ten problem podczas obrad komisji wspólnej rządu i samorządu - deklaruje Andrzej Wąsik ze Związku Powiatów Polskich. Najbliższe posiedzenie komisji zaplanowano na koniec marca. Kiedy o pieniądze na przystosowanie szkół dla sześciolatków pytaliśmy MEN, przy okazji podsumowania stu dni rządów, usłyszeliśmy mało konkretną odpowiedź. Katarzyna Hall i jej zastępcy zapewnili, że sześciolatki uczące się w szkole zostaną objęte subwencją oświatową (gdy były w zerówkach, za ich naukę płacił samorząd). - Będzie więc więcej środków w regionach na oświatę - zapewniała wiceminister edukacji Krystyna Szumilas. Ale subwencja najczęściej przeznaczana jest na bieżącą naukę w szkołach. Na inwestycje i zakup pomocy naukowych środków już nie wystarczy.