Prokuratura Rejonowa Kraków-Krowodrza wystąpiła do Starostwa Powiatowego w Limanowej o wznowienie postępowania w sprawie wydania praw jazdy osobom, które jak się okazało kupiły je bez uczestnictwa w kursie, a nawet nie podchodząc do egzaminu. - W prowadzonym postępowaniu analizujemy wniosek prokuratora i przesłuchujemy zainteresowaną osobę w charakterze świadka - mówi Zygmunt Biedroński, dyrektor Wydziału Komunikacji i Transportu Starostwa Powiatowego w Limanowej. - Kończy się ono uchyleniem decyzji o wydaniu dokumentu, czyli odebraniem prawa jazdy. W Limanowej sprawa dotyczy kilkunastu osób, które zdobyły prawa jazdy nie tylko na samochody osobowe, ale także ciężarowe, a nawet autobusy. W całej Małopolsce, na Śląsku i województwie świętokrzyskim może być ich kilkaset. Przypomnijmy, że "Dziennik Polski" w marcu 2008 r. jako pierwszy informował o zatrzymaniu właściciela szkoły nauki jazdy ze Słopnic, który związany był ze procederem wydawania "lewych praw jazdy". Wówczas policja poinformowała jedynie, że prowadzi taką sprawę. Dwa miesiące później potwierdziły się nasze przypuszczenia i wybuchła afera o zasięgu ogólnopolskim. W tym samym roku policjanci zatrzymali dwadzieścia osób z grupy zajmującej się wydawaniem i handlem nielegalnymi prawami jazdy. - Przestępcy ci zorganizowali cały przemysł - mówiła Katarzyna Cisło z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Zatrzymano również i przesłuchano osoby, które kupiły sobie prawo jazdy. Jak się okazało, można je było zdobyć bez wizyty w ośrodku egzaminacyjnym, czy nawet jednej godziny jazdy. Na czarnym rynku kosztowało od 5 do 6 tys. zł. Fałszywe prawa jazdy były zamawiane głównie przez Polaków wyjeżdżających do pracy w Anglii, Irlandii i Norwegii. W lokalnej prasie pojawiały się ogłoszenia o możliwości nabycia prawa jazdy. Pod podanym numerem telefonu zgłaszał się pośrednik, a chętny nie musiał wcale zgłaszać się na kurs. W grupie istniał ścisły podział ról. Zadaniem kierowników ośrodków szkolenia kierowców było wydanie zaświadczenia i potwierdzenie ukończenia kursu, podobną rolę spełniali instruktorzy. Lekarze stwierdzali zdolność do kierowania pojazdem, nie widząc pacjenta na oczy. Egzaminatorzy z jednego z oddziałów Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Katowicach potwierdzali natomiast, że egzamin na prawo jazdy się odbył. Zadaniem "kursanta" było jedynie odebranie osobiście prawa jazdy w wydziale komunikacji. W ten sposób prawo jazdy zdobyło co najmniej kilkaset osób w kraju i za granicą. Kilka dni po ujawnieniu afery "Dziennik Zachodni" informował, że spłonęło auto i część domu należącego do ówczesnego wicedyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Katowicach. Wiele wskazywało na to, że podpalenie to zemsta za ujawnienie afer i nieprawidłowości, do jakich dochodziło w ośrodku. W 2008 roku właścicielowi limanowskiego ośrodka nauki jazdy prokuratura postawiła 96 zarzutów. Sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa w Krakowie-Krowodrzy. W ostatnim czasie przejęła ją Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. (TOP) Czytaj również: TO JUŻ KONIEC PEWNEJ EPOKI NA WYSTAWĘ ZAMIAST DO MAGAZYNU PRAWO JAZDY W OŚWIĘCIMIU?