Na piątkowej konferencji prasowej w siedzibie Tatrzańskiego Parku Narodowego, jego dyrektor Paweł Skawiński przedstawił planowaną na ten rok akcję monitoringu populacji niedźwiedzi w polskich Tatrach. Jej głównym elementem ma być założenie nowych obroży z nadajnikami i porównanie zachowania tatrzańskich niedźwiedzi do życia "misiów" z Bieszczad, które w swoich górach nie spotykają się z tak licznym jak w Tatrach ruchem turystycznym. - Akcja jest programem realizowanym wspólnie z Instytutem Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk w Krakowie - mówi Paweł Skawiński. - Ma na celu zbadanie sposobów zachowania się niedźwiedzi, sprawdzenie, na ile ulegają one synantropizacji, czyli w przybliżeniu "oswojeniu z człowiekiem". Jest ona o tyle ciekawa, że obejmie zarówno niedźwiedzie w Tatrach, stykające się z dużym ruchem turystycznym, jak i niedźwiedzie bieszczadzkie - jako populację wzorcową, nienarażoną na tak częsty kontakt z ludźmi. Na podstawie dotychczasowych obserwacji przyjmujemy, że jeżeli niedźwiedź często zbliża się na mniej niż 150 metrów do ludzkich szlaków, to jest on z jednej strony zagrożony synantropizacją, a z drugiej sam może stwarzać zagrożenie dla ludzi. - Na Słowacji ten problem jest już tak poważny, że władze ich parku narodowego zastanawiają się, czy nie odstrzelić najbardziej zsynantropizowanych niedźwiedzi - dodaje Stanisław Czubernat, zastępca dyrektora TPN. W ramach akcji planowane jest założenie tatrzańskim niedźwiedziom 8 obroży nadających sygnał pozwalający przez całą dobę dokładnie zlokalizować ich położenie. Będą to obroże nowej generacji, które w momencie, gdy wyczerpie się ich bateria, otworzą się i spadną z karku zwierzęcia. Ponieważ program dotyczy gatunku prawnie chronionego, jego przeprowadzenie wymagało uzyskania zgody ministra środowiska. - Zakładanie obroży jest działaniem bezpiecznym dla zwierząt, choć na pewno też stresującym - wyjaśnia dyrektor TPN. - Niedźwiedzia trzeba bowiem zwabić w wyznaczone miejsce, uśpić, zbadać, zważyć, założyć obrożę, wybudzić i wypuścić. Taki stres ma jednak dobre strony - przekonuje zwierzę, że lepiej trzymać się z daleka od ludzkich skupisk, choć tam czasem łatwiej o pożywienie. Apeluję też do turystów - nie zostawiajmy resztek pożywienia przy szlakach ani tym bardziej w przypadku spotkania "misia" nie dokarmiajmy go - nawet jedna kanapka rzucona zwierzęciu skaże je prędzej czy później na stres bycia odganianym gumowymi kulami od szlaków czy schroniskowych śmietników, a nawet na uwięzienie w ZOO czy śmierć w nim - jak to było w przypadku "Magdy" z Doliny Roztoki. LK