Sprawa trwała półtora roku. W tym czasie: 229 zł pochłonęła opinia biegłego, który musiał skopać trochę wiader, aby dowieść, czy plastik rzeczywiście mógł od tego pęknąć. Drugi biegły - od technik komputerowych - badał autentyczność nagrania wideo z telefonu komórkowego Waldemara (z zapisu wynika, że wiadro nie pękło). Koszt: 90 zł. Zeznawało 10 świadków. Koszt ich dojazdów (które sąd zwrócił): 327 zł. Listy polecone: 97 zł. Razem: 726 zł. Ta kwota nie uwzględnia co najmniej dwóch ważnych elementów: wynagrodzeń sędziów i urzędników sądowych oraz kosztów utrzymania sądowych pomieszczeń. Spróbujmy je wyliczyć. Sędziów mamy sporo Według Ministerstwa Sprawiedliwości przeciętny sędzia - a mamy ich w Polsce najwięcej (po Niemcach) w Europie - 10 322 (większość w sądach rejonowych) - zarabiał w zeszłym roku 8756 zł miesięcznie - bez trzynastej pensji i dodatków. Bardziej miarodajne będzie zatem podzielenie sumy przeznaczonej w tegorocznym budżecie państwa na wynagrodzenia sędziów - nieco ponad 1,23 mld zł - przez liczbę etatów. Wychodzi 119,2 tys. zł na sędziego rocznie. Ile to daje za godzinę? Sędziowie mają nielimitowany czas pracy, bywa, że muszą orzekać w soboty, niedziele i nocą (dotyczy to niemal wyłącznie karnistów), z drugiej strony wystarczy odwiedzić przeciętny sąd po 15.00, by zobaczyć, że kompletnie nic się tam nie dzieje. Orzekanie na sali to tylko część pracy sędziego. Mnóstwo czasu musi on spędzić analizując akta spraw, przygotowując się do rozpraw, pisząc postanowienia i uzasadnienia. Przyjmijmy, że zajmuje to w sumie 50 godzin tygodniowo; niektórzy się oburzą, że pracują więcej, ale sami sędziowie wskazują kolegów pracujących po parę godzin dziennie. Większość sędziów ma prawo do wydłużonego urlopu (o 6 dni po 10 latach pracy i o 12 dni po 15 latach). W praktyce daje to nawet dwumiesięczne wakacje. Statystycznie trwają one nieco ponad sześć tygodni. Pozostaje - odliczywszy święta i długie weekendy - ok. 44 tygodni, czyli 2 200 godzin pracy rocznie. Sąd sądowi nierówny Wynika z tego, że za godzinę pracy sędziego płacimy 54,2 zł. W sprawie wiadra wszystkie czynności zajęły orzecznikom (w sądzie I instancji i odwoławczym) ok. 20 godzin. Co daje 1084 zł. Dorzucić do tego trzeba wynagrodzenie urzędników sądowych. Mamy ich w Polsce w sumie 27 121, a kosztują nas niespełna 1,28 mld zł rocznie, czyli 47,2 tys. zł na każdy etat. Oni akurat pracują po 40 godzin tygodniowo i mają urlopy zgodne z kodeksem pracy. Wychodzi więc średnio 1860 godzin pracy rocznie, co daje 25,4 zł za godzinę. Załóżmy, że w kwestii wiadra Cecylii przygotowanie i nadanie pism zajęło im w sumie marne dwie godziny, a protokołowanie rozpraw osiem godzin. Mamy kolejne 254 zł. Wreszcie koszty utrzymania pomieszczeń. Sąd sądowi nierówny. Stare gmaszyska pochłaniają krocie na remonty, oświetlenie, ogrzewanie. Wybudowanie i wyposażenie nowych też kosztuje. Bywalcy sądów uważają, że zarządcy przybytków Temidy nie są przesadnie oszczędni. Wystarczy wizyta w kompleksie krakowskich sądów przy rondzie, by się przekonać, że nie żałują na ogrzewanie i oświetlenie. Oficjalnie chodzi o komfort obywateli; ale czasem my, goście, gasząc światło w sądzie, mamy wrażenie, że winien o to zadbać ktoś inny. Utrzymanie też kosztuje W Polsce jest 376 sądów powszechnych, w tym 11 apelacyjnych, 45 okręgowych i 320 rejonowych. Część z nich, jak w Krakowie, działa we wspólnych budynkach, część, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, ma odrębne siedziby. Ich utrzymanie pochłonie w tym roku w sumie 5,76 mld zł, z czego 3,32 mld stanowią wspomniane już wynagrodzenia, a kilkaset milionów idzie na różne inne cele nie związane bezpośrednio z funkcjonowaniem sądów jako takich (np. udział własny w projektach unijnych). Utrzymanie statystycznej sali rozpraw pochłania od 1000 do 2000 zł miesięcznie, utrzymanie gabinetu sędziego - od 200 do 500 zł. Zakładając, że sale "pracują" po 160 godzin miesięcznie (co się w praktyce nie zdarza), a gabinety po 200, otrzymamy w pierwszym wypadku od 6,25 do 12,5 zł za godzinę, a w drugim - od 1 zł do 2,5 zł. W procesie o czerwone wiadro - przyjmując najniższe stawki - otrzymamy razem minimum 72 zł. Według tych wyliczeń proces ów kosztował w sumie 2136 zł. I zakończył się... umorzeniem. - Ta sprawa w ogóle nie powinna trafić do sądu - uznał sąd. 24,10 zł co miesiąc Budżet szeroko pojętej sprawiedliwości przekracza w 2010 roku 11,1 mld zł. Kwota ta uwzględnia - obok wspomnianych 5,76 mld zł na sądy powszechne - koszty utrzymania więziennictwa, zakładów dla nieletnich i 409 prokuratur oraz Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Jeśli ją podzielić przez liczbę spraw napływających co roku do sądów powszechnych - a jest ich obecnie 12 milionów - wyjdzie nam "cena" statystycznej sprawy: 925 złotych. Po uwzględnieniu dwumiliardowych dochodów wymiaru sprawiedliwości (głównie sądów) "cena" maleje do 758 zł. To prawie trzy razy mniej niż w procesie o czerwone wiaderko. W przeliczeniu na obywatela wychodzi ok. 289 zł rocznie. To tak, jakby każdy z nas - od niemowlaka po staruszka, opłacał specjalny abonament na sprawiedliwość: 24,10 zł co miesiąc. Co otrzymujemy za te pieniądze? Polskie sądy zajmują się w przeważającej mierze kwestiami o wiele prostszymi niż "celowe zniszczenie mienia Cecylii". Dominują problemy, które można rozstrzygnąć na jednym posiedzeniu w oparciu o kilka stron dokumentów, np. o zapłatę w trybie nakazowym, albo o wpis do księgi wieczystej. Grubo ponad połowa wszystkich spraw trafia do sądów cywilnych, kolejne 1,3 mln to sprawy rodzinne, 945 tys. - gospodarcze, 121 tysięcy - sprawy związane z prawem pracy, a 178 tys. - z zakresu ubezpieczeń społecznych. Sprawy karne i wykroczeniowe stanowią niewiele ponad jedną piątą ogółu - wśród nich przeważają również te proste, stosunkowo łatwe do rozpoznania (typu pijany rowerzysta). Jednak - wobec obowiązującej w Polsce procedury oraz świętej zasady legalizmu, nakazującej trzymanie się za wszelką cenę litery prawa - nawet najprostsze sprawy muszą kosztować. Jak ta o wiaderko. I jak ta o kostkę masła wyniesioną bezwiednie z osiedlowego sklepu przez 84-letnią krakowiankę.