Mimo trwającej drugą dobę akcji, ratownikom nadal nie udało się wejść w objęty pożarem rejon kopalni "Brzeszcze". Choć temperatura w wyrobisku stopniowo spada, nie ma gwarancji, że dzisiaj ratownicy będą mogli pójść po ciało zaginionego tam górnika. We wtorek wieczorem w kopalni "Brzeszcze" w Brzeszczach koło Oświęcimia (Małopolska), 640 metrów pod ziemią, zapalił się metan. Poparzonych zostało 11 górników. Jednego jak dotąd nie odnaleziono. "Od wczoraj w rejon zagrożenia wtłaczany jest azot, aby obniżyć temperaturę. Analizy pokazują, że to właściwy sposób działania. Temperatura zmniejszyła się z 77 do ok. 50 stopni Celsjusza, ale to i tak zbyt dużo, aby mogli tam wejść ratownicy - powiedział wicedyrektor kopalni ds. pracowniczych Zdzisław Duraj. W objętym pożarem chodniku nadal nie można oddychać ze względu na zadymienie i duże stężenie tlenków węgla. Nie można tam wejść nawet w specjalistycznych aparatach. Wczoraj dyrektor Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu Zygmunt Kajdasz szacował, że wtłaczanie do wyrobiska azotu, prowadzące do częściowego chociaż stłumiania pożaru i obniżenia temperatury, może przynieść efekt już dzisiaj. Wówczas ratownicy będą mogli pójść po ciało zaginionego górnika. Nie ma jednak gwarancji, że tak się stanie. - Bardzo byśmy chcieli, aby to się udało, ale w żaden sposób nie da się tego przewidzieć. Gdyby się udało, odetchnęlibyśmy, choć trudno raczej mówić o uldze, skoro jeden z naszych pracowników nie żyje - powiedział Duraj. Wtłaczanie azotu w rejon pożaru odbywa się za pomocą rurociągu, przechodzącego przez swoistą zasłonę ze środków chemicznych, oddzielającą zagrożony rejon od miejsca, gdzie pracują ratownicy. Równolegle trwają przygotowania do budowy tam przeciwwybuchowych, które - po zakończeniu obecnej części akcji - miałyby odgrodzić pole pożarowe od pozostałej części kopalni i doprowadzić do wygaśnięcia pożaru. Może to potrwać nawet kilka tygodni. Jednak decyzja o stawianiu tam na razie nie zapadła. Górnicy poparzeni płonącym metanem leczeni są w szpitalach w Oświęcimiu i Siemianowicach Śląskich. W siemianowickiej "oparzeniówce" przebywa pięciu najciężej poparzonych pacjentów. Stopniowo wyprowadzani są ze wstrząsu oparzeniowego. W ich leczeniu pomoże wypełniona tlenem komora hiperbaryczna, dzięki której mniejszy jest ból i łatwiej goją się rany. Rokowania lekarzy co do przebiegu leczenia są ostrożne - wiele zależy od tego, jak rozwinie się choroba oparzeniowa.