Górale od lat twierdzą, że do samobójstw przyczynia się... halny. Lekarze przypuszczają, że stoi za tym nierozpoznana depresja. Przygotowali więc cykl spotkań pod hasłem: "Aby halny nikogo nie zabrał". Pod Tatrami odbyło się już kilka spotkań dla nauczycieli, lekarzy, księży, wychowawców, czyli osób, które pierwsze mogą spotkać się z objawami depresji. Kolejne przeznaczone było dla osób dotkniętych chorobą. Poza wykładami psychiatrów i psychologów, można było bezpłatnie skorzystać z porad specjalistów. Dawniej mówiło się, że wieje, bo ktoś się powiesił. Potem, że się powiesił, bo wiał halny. Teraz świadomość się zmienia. - To po prostu wysiadają nerwy, nie można zgonić winy na halny. To psychiczna choroba - uważa góral. - Tą chorobą jest najczęściej depresja. Kolejne spotkania mają uwrażliwić na nią wszystkich, którzy w swojej pracy mogą spotkać się z tym problemem - tłumaczy dr Iwona Koszewska z Fundacji Cumulus. - Z tym problemem trzeba się zmierzyć, Są sposoby, by sobie z tym poradzić - dodaje. Sposoby są, ale pod Tatrami ciągle nie ma ośrodka leczenia depresji, w którym chorzy mogliby je poznać. Górale nie mają więc łatwego życia. Na dodatek depresja wciąż pozostaje wstydliwym tematem. Przyznać się do niej, to przyznać się do słabości, nieporadności. Wizyta u psychiatry to na Podhalu niemal temat tabu. Dlatego brakuje ośrodka, który na stałe zająłby się chorymi. Lekarze czy nauczyciele, którzy dostrzegają pierwsze objawy choroby, mogliby tam wysyłać swoich uczniów i pacjentów, by potwierdzić diagnozę. Pomoc i rehabilitacja, podobnie jak w większych miastach, nie musiałaby odbywać się w gabinetach, ale w domu chorego. To z pewnością bardzo ułatwiłoby leczenie. Na razie jednak dopiero rozpoczynają się rozmowy z samorządowcami o finansowaniu takiego ośrodka. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), w krajach rozwiniętych zachorowalność na depresję będzie wzrastać. Posłuchaj rozmowy reportera RMF FM z góralami: