Dariusz Jaroń, Interia: Skąd pomysł na wystawę zdjęć mam i ich niepełnosprawnych dzieci? Eva Hajduk: Z potrzeby serca. Zainspirowała mnie historia koleżanki, która urodziła niepełnosprawne dziecko. Sytuacja była o tyle zaskakująca, że pierwsze objawy choroby pojawiły się dopiero jak dziecko miało trzy miesiące. Do tego zostawił ją mąż. Bohaterów zdjęć poznała pani przy okazji zawodów pływackich zorganizowanych przez Zespół Szkół Specjalnych nr 4 w Krakowie. - Podczas mityngu zobaczyłam ogromną więź i zaangażowanie mam i ich dzieci. Musiałam wziąć do ręki aparat fotograficzny i choć odrobinę wejść w ich świat. Postanowiłam fotografować dzieci i ich mamy w ich domach, tam, gdzie czują się najbardziej swobodnie i bezpiecznie. Za pośrednictwem obrazów oglądający zdjęcia mogą zajrzeć do innego świata jak przez dziurkę od klucza. Ale nie chodzi tu wcale o zwykłe "podglądanie", ale o dostrzeżenie głębi uczuć i emocji. To rzeczywiście są zdjęcia intymne, widać na nich rodzinną bliskość, ale też swobodę w kontakcie z obiektywem. Trudno było ten efekt uzyskać? - Każdy przypadek był inny. Są dzieci, które w wieku dziesięciu lat wypowiadają dopiero pierwsze słowa, albo młodsze, które prawie nie mówią. Kontakt z nimi jest utrudniony. Jeden chłopczyk leżał non stop odwrócony do mnie plecami, długo nie mogliśmy nawiązać nici porozumienia. Co pani w takich sytuacjach robi? - Daję czas. Zdjęcia nie mogą być wymuszone. Czekam na sytuację, nie siedzę z aparatem przy oku. Zawsze pierwsza jest rozmowa, oczekiwanie na rozwój wypadków. Są dzieci bardziej skore do kontaktu, inne dłużej się oswajają i otwierają przede mną. Pokazują mi swoje bajki, ulubione książeczki, oprowadzają po pokoju. To trwa. Kiedy czuję, że jest właściwy moment, sięgam po aparat. Właściwie jest to fotoreportaż. Obok zdjęć zamieściła pani krótkie historie rodzin. - Inaczej nie da się ich przedstawić. W wielu rodzinach z różnych powodów brakuje ojców. Niekiedy z powodu śmierci rodzica, innym razem ten ojciec odszedł od rodziny. To wpływa na silniejszą relację z matką. Są oczywiście rodziny pełne, w których tatusiowie przejęli na siebie obowiązek utrzymania rodziny - i w żaden sposób nie chcę umniejszać ich roli. Zazwyczaj w przypadku dzieci niepełnosprawnych to mama rzuca pracę i zostaje w domu, a tata zarabia na utrzymanie, ale nie zawsze. I takich tatusiów też niebawem pokażę. Ma pani wrażenie, że dotyka tabu? O sytuacji rodzin dzieci niepełnosprawnych mówi się mało... - Na pewno mają za małe wsparcie. Człowiek sobie tego nie wyobraża, kiedy dziecko ma osiem lat, a jedyne słowo jakie zna, to "mama"; wymaga ciągłej uwagi, nieustannego skupienia rodzica. Jedna z moich bohaterek ma 21-letnią córkę. Mieszkają na wsi, to jej piąte dziecko. Urodziła się z zespołem Downa. Jak szły do sklepu, to ludzie po kilka razy podchodzili obok, żeby się przyjrzeć. Do dziś się przy niej zatrzymują, gapią. Wciąż musimy się oswajać z niepełnosprawnością? - Musimy, chociaż żyjemy w XXI wieku. Inne mamy miały podobne doświadczenia? - Skarżyły się, że jak szły z dziećmi do piaskownicy, inne mamy w popłochu zabierały swoje pociechy i wychodziły z placu zabaw. Nie wiem czego się mogły obawiać. Że te dzieci są agresywne? Że niepełnosprawność jest zaraźliwa? Na pewno świadomość społeczna się poprawia, ale wciąż jest stosunkowo niska. - Chciałabym, aby fotografie dzieci i ich mam pomogły docenić i zrozumieć ich trudne życie i piękne relacje. Żebyśmy następnym razem, kiedy spotkamy na ulicy matkę ze swoim niepełnosprawnym intelektualnie dzieckiem, nie odwracali wzroku, ale spojrzeli na nią z podziwem i szacunkiem. Żeby matka i jej dziecko czuli się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Czego się pani dowiedziała podczas prac nad wystawą? - Zobaczyłam, jak wiele mam zrezygnowało z pracy zawodowej. Te dzieci bardzo dużo chorują, bo mają zaburzony układ immunologiczny. Branie nieustannych zwolnień to problem, w dodatku bardzo mało opiekunek chce zostać z takim dzieckiem. Są mamy, które mają bardzo dobrą pracę, zapłaciłyby więcej, żeby z niej nie rezygnować. Zapotrzebowanie na usługi wykwalifikowanych opiekunek jest ogromne. Można wręcz mówić o luce na rynku pracy. Wystawa jest pokazywana po raz drugi, wcześniej gościła w gmachu Urzędu Miasta Krakowa. Wspomniała pani o pomyśle na kolejną... - Zgadza się. Tym razem będą to tatusiowie, którzy biorą czynny udział w wychowywaniu niepełnosprawnych dzieci. Z większością z nich już się spotkałam. Mam nadzieję, że zdążymy z wystawą na październikowe 90-lecie Zespołu Szkół Specjalnych nr 4 w Krakowie. Rodzice chętnie się zgłaszają? - Są coraz bardziej otwarci. W przypadku mam to była nowość, było wiele obaw, ale są zadowolone z efektu. Same teraz dzwonią, chcą brać udział w kolejnych edycjach. Cieszę się, bo im więcej będzie podobnych inicjatyw, tym większa będzie świadomość społeczna dotycząca osób niepełnosprawnych intelektualnie. Nawet jeżeli te zdjęcia ktoś tylko omiecie wzrokiem podczas zakupów w galerii, to coś w nim zostanie. Rozmawiał Dariusz Jaroń