Przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu rozpoczął się wczoraj proces trzech braci G. prowadzących agencję towarzyską w Białym Dunajcu. Krakowski wydział zamiejscowy Prokuratury Krajowej oskarża ich m.in. o ułatwienie siedmiu kobietom uprawiania prostytucji, czerpanie z tego korzyści materialnych oraz zmuszanie dwóch z nich do uprawiania nierządu. Z ustaleń prokuratury wynika, że bracia zatrudniali kobiety w swoim pensjonacie. Stwarzali im warunki do uprawiania prostytucji, za co mieli pobierać połowę wpływów od klientów. Każdorazowo miało to być od 50 do 100 zł. Prokuratura dowodzi, że w 2002 r. oskarżeni "kupili" od Ukraińców dwie kobiety, płacąc za nie tysiąc dolarów. Obie były przekonane, że jadą do pracy w Niemczech i nie zamierzały podejmować zatrudnienia w Białym Dunajcu. Tymczasem miały tam być zmuszane do świadczenia usług seksualnych. Jedna z nich - o imieniu Oksana - została dotkliwie pobita i trafiła do szpitala, gdzie stwierdzono złamanie nosa i pęknięcie żeber. Bracia G. od początku nie przyznają się do winy, a wczoraj odmówili składania wyjaśnień. Sąd odczytał więc ich zeznania złożone w śledztwie. Oskarżeni konsekwentnie utrzymują, że nie brali udziału w pobiciu Ukrainki. Przekonują wręcz, że uratowali jej życie, bo w porę powstrzymali tajemniczych klientów z Warszawy przed zmasakrowaniem dziewczyny. Powodem miała być kradzież złotej bransolety przez Oksanę. Gdy klient zorientował się, że jej nie ma, zagroził właścicielom pensjonatu, że spali lokal i rozprawi się z ich rodzinami. Bracia byli przerażeni i zaproponowali warszawiakom, że zapłacą za zgubę. Usłyszeli, że to pamiątka rodzinna i koniecznie muszą ją znaleźć. Warszawiacy przyjęli jednak od nich tysiąc dolarów, których nie zwrócili po odnalezieniu bransolety. "Cieszcie się, że tak się to skończyło" - usłyszeli właściciele pensjonatu. Na tym poprzestali, bo warszawiacy byli uzbrojeni, poza tym deklarowali, że są z mafii. Dwóch braci G. utrzymuje, że nigdy nie prowadzili oni agencji towarzyskiej, a kobiety tylko u nich mieszkały, płacąc czynsz. Zaprzeczają też, jakoby Ukrainkom zabierano paszporty, zmuszając je do przebywania w pensjonacie wbrew ich woli. - Miały klucze do swoich pokoi, znały kod do bramy wejściowej i mogły bez ograniczeń wychodzić, dokąd chciały - przekonuje Tadeusz G. - Jeśli zabierałem im paszporty, to tylko po to, by je zameldować. Mieliśmy regularne kontrole Straży Granicznej, więc nie chciałem kłopotów. Z tej trójki tylko Józef G. przyznał się do tego, że w pensjonacie pracowały prostytutki. Stanowczo jednak zaprzeczył, by bracia uczynili z tego procederu główne źródło dochodów. Utrzymuje też, że nikt nie zmuszał kobiet do tego, aby szły do pokoju z konkretnym klientem. - Gdy jedna stwierdziła, że nie chce iść z dwoma gośćmi, to usłyszała od Tadka, że w takim razie pójdzie inna i zarobi podwójnie - twierdzi Józef G. Pierwszy dzień procesu nie przyniósł przełomowych rozstrzygnięć. W przypadku udowodnienia braciom winy grozi im kara do 10 lat więzienia. SZEL