Paweł Gzyl: Działacie już od trzech lat, tymczasem media nazywają was nadal "nową nadzieją polskiego indie-rocka". - Sami ciągle czujemy się zespołem nieodkrytym... do końca. Nie tak łatwo przebić się na naszym rynku muzycznym. My postawiliśmy na koncerty, poprzez które staramy się pokazać jak najszerszej publiczności. Gramy w małych klubach i na dużych festiwalach. Nie utożsamiamy się natomiast z indie-rockową sceną. To już wyświechtane określenie, które niewiele znaczy. Reprezentujemy raczej alternatywego rocka. Czy te częste koncerty mają wpływ na Waszą muzykę? - Oczywiście. Przede wszystkim świetnie zgraliśmy się przez te trzy lata. Dzisiaj funkcjonujemy jak dobrze naoliwiona maszyna. Wiemy, co i jak chcemy osiągnąć. Chociaż pomysły na piosenki powstają na próbach, ogrywamy je na koncertach. Taka obróbka materiału na żywo ma dobre strony - widzimy, jak ludzie reagują na poszczególne kawałki. Zaraz po rozpoczęciu działalności wyruszyliście w trasę po Niemczech i Anglii. To było ważne doświadczenie? - Zrozumieliśmy wtedy, co to znaczy być zespołem. Spędziliśmy razem dwa tygodnie - w busie, w hotelach, na scenie. W tym czasie powstało wiele piosenek, w tym te, które potem umieściliśmy na naszej debiutanckiej EP-ce "Burn Your Broken Heart". Wystąpiliście trzykrotnie na festiwalu w Jarocinie. W tym roku dostaliście prestiżowe wyróżnienie "za pomysł na piosenki i stworzenie podczas krótkiego setu fajnej atmosfery". - To był oczywiście ważny występ. Ale podeszliśmy do niego naturalnie. Nie mamy bowiem żadnego przepisu na udany koncert. Poddajemy się muzyce - ona tworzy klimat do wspólnej zabawy. Tym bardziej byliśmy zaskoczeni tym wyróżnieniem. A na czym polega wasz "pomysł na piosenki"? - Cóż, jak wszystkie młode zespoły, na początku działalności inspirowaliśmy się zachodnimi gwiazdami. Ale z czasem zaczęliśmy wypracowywać własny styl. To ważne, bo w tej chwili jest mnóstwo alternatywnych grup, które grają tak samo. Nas to nie interesuje. Dzisiaj fascynuje nas to, a jutro - tamto. Dlatego ciągle się rozwijamy. Postawiliście na zdecydowanie gitarową muzykę. Dlaczego? - Wychowaliśmy się na takim graniu. Jako nastolatek słuchałem Led Zeppelin, Nirvany, Foo Fighters, Queens Of The Stone Age czy R.E.M. Te zespoły zawsze miały niesamowitą energię na scenie. I wyrastały ponad przeciętność. Dlatego nam imponują. To nie znaczy, że rezygnujemy całkowicie z elektroniki. W nowych kawałkach wykorzystujemy klawisze, ale jedynie jako dodatek. Nie zamierzamy zapędzić się w tym kierunku za daleko. A dokąd zmierzacie? - Nasze nowe piosenki będą inne o 180 stopni od tych dotychczasowych. Idziemy w stronę totalnego rock'n'rolla, muzyki mocnej i dojrzałej, ale z popowymi refrenami. No właśnie - zawsze dbacie, aby wasze piosenki były melodyjne. - Bo to ważne. Najważniejsze utwory w historii rocka, miały świetne melodie. Kładziemy nacisk na wokale - i dlatego śpiewamy na dwa głosy. Wykorzystujecie w pomysłowy sposób Internet do popularyzowania własnej twórczości. - Internet stwarza ogromne możliwości młodym zespołom, które nie mają szans przebić się do radia czy telewizji. Dzięki niemu docieramy do ludzi, którzy w innej sytuacji nigdy by nas nie usłyszeli. Gdy potem gramy w ich mieście, przychodzą na nasze koncerty. Mamy swój MySpace (www.myspace.com/washingband) ale też własny profil na Naszej-Klasie, w Last FM i w Mega Total, gdzie fani mogą wpłacać na konto zespołu dobrowolne kwoty, z których chcemy sfinansować nagranie naszego pierwszego albumu. Na waszym profilu MySpace w kategorii "wpływy" wpisaliście słynne hasło: "Sex & Drugs & Rock`n`Roll". W której z tych trzech rzeczy jesteście najlepsi? - (śmiech) Wiesz co, chyba w rock`n`rollu. Chociaż imprezować też potrafimy! Paweł Gzyl