Wyobrażenie o tym, jak wygląda najważniejsza inwestycja prezydenta Jacka Majchrowskiego i co tak naprawdę ujrzymy w podziemiach Rynku Głównego, ma jedynie kilka osób. To osobliwe, chodzi bowiem o jedno z najważniejszych miejsc - nie tylko w Krakowie, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Uważano dotąd powszechnie, że wokół zagospodarowania takiego miejsca powinna się toczyć publiczna debata. Tymczasem dostatecznej wiedzy na temat powstającej tam atrakcji nie mają dziś, na dwa miesiące przed zakończeniem robót, nawet najbliżsi współpracownicy prezydenta. Nie mają jej również miłośnicy zabytków, historycy sztuki i inni ludzie żywotnie zainteresowani przeszłością - i przyszłością grodu Kraka. O mieszkańcach nie wspominając. Krąg wtajemniczonych ogranicza się na razie do grona profesorów skupionych wokół Jacka Majchrowskiego; na ich czele stoi prof. Ireneusz Płuska, wybitny specjalista od renowacji rzeźby. Najlepiej zorientowani są, oczywiście, autorzy realizowanej od trzech miesięcy wizji, z konsorcjum kilku firm pod wodzą toruńskiej spółki Trias, która specjalizuje się w multimedialnej obsłudze wydarzeń firmowych, religijnych, sportowych, festiwali, a zasłynęła m.in. współwykonawstwem Muzeum Powstania Warszawskiego. Wielka atrakcja owiana tajemnicą W lutym konsorcjum Triasu wygrało ogłoszony przez miasto przetarg na aranżację podziemi Rynku. Scenariusz opracowała krakowska agencja ART.FM, związana niegdyś z radiem RMF FM; elementy wystawy tworzą fachowcy z łódzkiej "filmów- ki", współtwórcy oscarowego filmu "Piotruś i Wilk", architekci, plastycy i spece z centrum Stanisława Tyczyńskiego w Alwerni... Współpracownicy Jacka Majchrowskiego twierdzą, że 9 czerwca chcieli poinformować opinię publiczną o postępach prac, ale z różnych powodów do tego nie doszło. I teraz, z niedostatku informacji oraz z powodu niepokojących przecieków (dosłownie i w przenośni), Kraków huczy od plotek. W środowisku coraz bardziej podekscytowanych muzealników i historyków krąży wieść, że - wbrew zapowiedziom Jacka Majchrowskiego i jego ludzi - w podziemiach nie znajdzie się wcale muzeum średniowiecznego Krakowa. Tylko pełen fajerwerków park rozrywki. Kosztem 42 milionów złotych - oraz nieujawnionych dotąd kwot na łatanie dziur w płycie Rynku, walkę z przeciekami, wilgocią i grzybem - powstaje ponoć komercja czystej, nomen omen, wody. Nieznany na razie KTOŚ - prezydent wskaże go do końca czerwca - będzie zarabiał "na Disneylandzie pod Sukiennicami" grube pieniądze. Jacek Majchrowski zapewnia, że w podziemnym muzeum zwiedzający nie natrafią na szkielet Myszki Miki. Będą mogli natomiast "wykopać" szczątki naszych praprzodków. To jedna z szykowanych w podziemiach atrakcji. Obok kurtyny z pary wodnej, muskanej przez trójwymiarowe obrazy, przez którą będzie się wchodzić do tajemniczego wnętrza. Prof. Płuska zapowiada przełom w polskim (światowym?) muzealnictwie. Miejsce, w którym poczujemy historię wszystkimi zmysłami. Spekulacje i plotki o "parku rozrywki zamiast muzeum" pojawiły się w połowie maja. Dyrektorzy krakowskich muzeów usłyszeli wówczas, że ich kolega, Michał Niezabitowski, szef Muzeum Historycznego Miasta Krakowa (MHMK), dystansuje się (delikatnie mówiąc) od realizowanej w podziemiach koncepcji i zapewne nie będzie gospodarzem nowej ekspozycji. Zaszokowało ich to - podobnie zresztą jak radnych (którzy dowiedzieli się o tym z "Dziennika Polskiego") - bo przez cztery lata MHMK było przedstawiane jako autor koncepcji wystawy zaakceptowanej przez polskich i zagranicznych ekspertów. Przełom w muzealnictwie za gigantyczne pieniądze Na realizację projektu MHMK - kupionego przez miasto za 600 tys. zł - wystąpiono o dofinansowanie z Unii Europejskiej. Radni, głosując za wnioskiem do UE, byli pewni, że MHMK bierze odpowiedzialność za podziemne muzeum, co gwarantuje poziom. Oczywiste było również, że MHMK zostanie gospodarzem podziemi. Bo weźmy na logikę: skoro wystawa pod Rynkiem dotyczyć ma historii Krakowa - to któż, jeśli nie Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, podległe prezydentowi tegoż miasta, może być lepszym opiekunem i zarządcą takiej placówki? A tu nagle - na niespełna trzy miesiące przed zakończeniem robót - Kraków dowiaduje się z łamów "Dziennika Polskiego", że w ostatnich tygodniach koncepcję MHMK cichaczem porzucono - a przyjęto do realizacji bardziej multimedialną, z którą MHMK się nie utożsamia i za którą nie chce wziąć odpowiedzialności. I prezydent, i dyrektor Niezabitowski zapewniają wprawdzie, że nie ma i nie było między nimi nigdy żadnego sporu, ale przecież Faktem jest, że Muzeum Historyczne nie uczestniczy w realizacji projektu i woli się trzymać od niego z dala. Michał Niezabitowski nie chciał - i nie chce - brać odpowiedzialności za coś, co - w chwili wzburzenia - nazwał "Disneylandem". Chodzi m.in. o mrugających z portretów, jak w "Harrym Potterze", królów Polski, biegające po wirtualnie zabłoconym bruku elektroniczne szczury, zabawy w wykopywanie szkieletów itp. Z kolei autorzy realizowanej koncepcji, z historykiem Mieczysławem Bielawskim na czele, nie kryją niechęci do "tradycyjnie rozumianego muzealnictwa". Przyznają, że "jako zwykli mieszkańcy i lokalni patrioci zbuntowali się przeciwko wizji wystawy złożonej z pokrytych kurzem makiet i gablot, których nikt nie zechce oglądać". Pomysł wzbudza gorące dyskusje i wciąż dzieli Nawet sporadyczni bywalcy krakowskich muzeów nie rozumieją z tego nic. Bo akurat Michał Niezabitowski (wciąż przed pięćdziesiątką, uchodzi w gronie dyrektorów za młodzieńca) ma w środowisku opinię wizjonera, zwolennika wykorzystania w ekspozycjach nowinek technicznych. Jego nowatorskie pomysły wzbudzają kontrowersje w gronie tradycjonalistów. Otwarta dwa tygodnie temu wystawa "Kraków - czas okupacji 1939-1945" w Fabryce Schindlera, będącej oddziałem MHMK, nafaszerowana multimediami, składa się z rekonstrukcji i scenografii przypominającej plan filmowy. W miniony poniedziałek, w ramach współorganizowanej przez MHMK akcji Kulturalny Skejt 2010 - Na trakach historii, deskorolkarze mogli jeździć m.in. po murach obronnych Krakowa. Michał Niezabitowski najwyraźniej wie, że do współczesnego odbiorcy, zwłaszcza najmłodszego pokolenia, trzeba przemawiać innym językiem, za pośrednictwem najnowocześniejszych środków. Ale trzeba to robić tak, by elektroniczne narzędzia nie przytłoczyły najważniejszego: faktów, a przede wszystkim - oryginalnych eksponatów. Bo tylko one są niepowtarzalne. One decydują o sile i wartości miejsca. Powtórzmy więc fundamentalne pytanie: jeśli Muzeum Historyczne Miasta Krakowa nie jest kompetentnym podmiotem przy tworzeniu i prowadzeniu wystawy ukazującej Historię Miasta Krakowa - to kto jest kompetentny? Sprawa ta wywołała w mieście ożywioną dyskusję. Bodaj najciekawsze pytania padają na internetowym forum młodych archeologów, historyków i miłośników historii. Obok problemów bardziej specjalistycznych (czy roboty pod Rynkiem prowadzono zgodnie z wymogami sztuki, z zastosowaniem zdobyczy nauki, czy też był to horror i rabunek na wielką skalę, który doprowadził do nieodwracalnych szkód), stawiane są pytania ogólne. Warte dyskusji. Na przykład: czy wybrany w wyborach powszechnych prezydent może robić w mieście wszystko? Czy uczynił dostatecznie dużo, by wypromować Kraków w świecie z wykorzystaniem atutów w postaci istniejących zabytków? Czy umiał rozpropagować atrakcje stolicy Małopolski - choćby w Europie? Dlaczego uznał, że Wawel, Floriańska i kościół Mariacki oraz największy w Europie Rynek to zbyt słaba atrakcja, by przyciągnąć turystów - i zdecydował się wpakować kilkadziesiąt milionów złotych w podziemia? Czy nie świadczy to o słabej wierze w siłę i atrakcyjność Krakowa? Z jakiego powodu nawet uczestnicy europejskich targów turystycznych (a więc ludzie z branży!) nie wiedzą, gdzie leży Kraków (na Ukrainie? Białorusi? w Rosji?). Czy zmieni to pojawienie się podziemnego szlaku z multimedialnymi wodotryskami? Wawel, Rynek i bazylika to zbyt słaba atrakcja? "Jest trochę podziemi w Krakowie, które można spokojnie zaaranżować - na pewno nie trzeba było ryć w tym celu dziury pod Rynkiem Głównym, można było znaleźć kilka innych rozwiązań, a tymczasem mamy "wypasione" muzeum pod Rynkiem i brak jakiegokolwiek spójnego programu rozwoju turystyki odnośnie średniowiecznego Krakowa oraz kilkadziesiąt tysięcy materiałów zalegających w magazynach i czekających na opracowanie i ekspozycję - za kiełbasą dla turystów nie idzie rozwój wiedzy oraz badań, mamy fajne makiety i brak ekspozycji takich perełek historycznych, jak krakowskie kopce czy grób wojownika normańskiego na Starym Mieście, o którym nikt nic nie wie poza specjalistami, a także zero porządnej i pomysłowej ekspozycji reliktów archeologicznych, czego przykładem (z innej epoki, ale jednak) jest chociażby krater mogilski. Jest kilka tysięcy zabytków, miejsc, historii czy ciekawostek, które można by w "wypasiony" sposób pokazać - tak, aby turysta się nad nimi zatrzymał. Ale trzeba mieć na to lepszy pomysł niż "wyryjmy dziurę pod Rynkiem i załadujmy w nią multimedia" - pisze jeden z dyskutantów na forum. Podobną opinię ma Joanna Daranowska-Łukaszewska, prezes krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Najpierw była przeciwna rozkopywaniu Rynku i pozostawieniu wielkiej dziury, potem - kiedy władze postanowiły utrzymać podziemia - poparła koncepcję wystawy i ścieżki edukacyjnej przedstawioną przez Muzeum Historyczne. Do dziś uważa, że odkopane pod Rynkiem pozostałości i ślady nie są warte gigantycznych pieniędzy, jakie władowano w roboty, konserwację i zabezpieczenia. I jakie jeszcze trzeba będzie władować. Multimedialna podróż w czasie czy "niewypał" - Podziemia wymagają nieustannej konserwacji - zwraca uwagę szefowa SHS. W Zarządzie Infrastruktury Komunalnej i Transportu (ZIKiT), który w imieniu miasta prowadzi inwestycję w Rynku i pod nim, zapewniają, że wszystko uda się na czas uszczelnić, a sprawna wentylacja i klimatyzacja wyeliminuje wilgoć oraz grzyby. Wart 18 mln zł supersprzęt (hologramy, lasery, projektory, ekrany dotykowe...) będzie więc bezpieczny. Zwiedzający również będą mogli być pewni, że nie zaleje ich nagle strumień wody pod napięciem. Na razie radni opowiadają z niedowierzaniem, jak to w trakcie wizyty w podziemiach na początku czerwca widzieli wiadra, do których ciekła woda. Choć akurat nie padało... Najspokojniejsi zdają się być autorzy pracujący nad wystawą i ci, którzy widzieli dokładną wizualizację. - To będzie absolutna rewelacja - mówi krótko prof. Płuska. Mieczyław Bielawski wierzy, że wszystkie spory i kontrowersje zakończą się w chwili, gdy ludzie zejdą do podziemi i zobaczą (poczują!) gotową ekspozycję. Zgodnie z jego wizją, wystawa będzie "multimedialną podróżą w czasie". Zobaczymy "niespotykany w Europie przekrój wielkiego, tętniącego życiem średniowiecznego miasta". 600 eksponatów - które będzie można oglądać w oryginale oraz w postaci trójwymiarowych wizualizacji - zaświadczy o ciągłości handlu trwającego tu od średniowiecza. - Mnie słowo "Disneyland" nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie - kojarzy mi się z sympatyczną atrakcją przyciągającą tłumy. A przecież chodzi o to, by wzbudzić ciekawość ludzi i przekazać im wiedzę na temat naszego ukochanego miasta i jego historii - tłumaczy Bielawski, absolwent UJ. Tłumy zapewne będą. Wkrótce dowiemy się, kto na nich zarobi. A także - po interpelacji radnych - ile to wszystko kosztowało. Kosztowało nas - podatników. Zbigniew Bartuś Zobacz także: Krakowskie podziemia z wodotryskiem "Kraków - czas okupacji" w Fabryce Schindlera "Kraków..." w Fabryce Schindlera - zobacz galerię zdjęć