- Nawet stosowanie stuprocentowej ochrony nie gwarantowało udanych plonów. Jeśli chodzi o jabłka to straty są ogromne - mówi Józef Drożdż, prezes Zrzeszenia Plantatorów Owoców i Warzyw dla Tymbarku. Z tym samym problemem borykają się sadownicy z Łososiny Dolnej, która obok Łącka uznawana jest za owocowe zagłębie Sądecczyzny. Tutaj tegoroczne zbiory będą co najmniej o połowę niższe od ubiegłorocznych, a średnio zbiera się tam od 25 do 30 ton owoców z hektara. - Pierwsza fala powodziowa zbiegła się w czasie z kwitnieniem drzew owocowych - mówi Tadeusz Zelek, prezes Grupy Producentów Owoców w Łososinie Dolnej. - Z powodu intensywnych opadów deszczu pszczoły nie mogły latać, więc nie zapylały kwiatów. Na domiar złego sady zaatakował parch jabłoni. To dlatego, że z powodu deszczu i bardzo rozmiękczonej gleby nie można było wjechać traktorami do sadów, żeby przeprowadzić opryski. Dramatyczna sytuacja jest też w gminie Łącko, gdzie duża część mieszkańców żyje z tego, co uda się zebrać w sadach. Tam intensywne opady deszczu nie tylko gwałtownie zmniejszyły ilość zawiązanych owoców, ale dodatkowo przyczyniły się do przerzedzenia drzew w sadach. Ziemia była tak rozmiękczona, że jabłonie po prostu zaczęły się przewracać pod ciężarem liści. - Na tym nie koniec, bo doszła jeszcze katastrofa w postaci gradobicia - dodaje wójt gminy Łącko Franciszek Młynarczyk. - Dotknęło ono zachodni pas gminy, w tym Zabrzeż i Zagorzyn. Tam grad zniszczył dużą część zawiązków owoców, które przetrwały wcześniejsze deszcze. Z tego powodu w tym roku łąckie sady dadzą 60-procentowo niższy plon od ubiegłorocznego. A w wysoko wydajnych uprawach zbiera się tam średnio nawet 60 ton jabłek z hektara. Niższe plony spodziewane są również w zbiorach czarnej porzeczki, aroni i wiśni. Jednak straty nie są tak duże jak w przypadku jabłek. Tam, gdzie zainwestowano w opryski, trwa nerwowe wyczekiwanie na ustalenie ceny za konkretne owoce. Prawdopodobnie już za tydzień ruszy skup czarnej porzeczki. Paradoksalnie czasami mniejsze zbiory mogą być bardziej opłacalne dla rolników. - Przy niższych plonach mniej się napracujemy, a pieniądze mogą być takie same jak przy wysokim zbiorze - powiedział jeden z sadowników z Łukowicy. - Niska podaż to zazwyczaj wyższe ceny. Oczywiście przekłada się na nie również zapotrzebowanie na owoce i zwykła polityka, na którą my nie mamy żadnego wpływu. Sadownicy niechętnie mówią na temat spodziewanych cen. Nie chcą rozpoczynać tego tematu przed zbiorami. - Tworzenie ceny zależy od wielu czynników - wyjaśnia Józef Drożdż. - Przedsiębiorcy często czekają do ostatniego momentu badając sytuację. Zależy im na jak najniższej cenie, nas interesuje ta najwyższa. Jeśli chodzi o nasz region to powódź spowodowała największe straty w sadach. Deszcze były tutaj najbardziej intensywne, co miało istotny wpływ na różne choroby drzewek owocowych. Sytuacja w wielu rejonach kraju jest znacznie lepsza i tam można się spodziewać większych plonów. A przecież w dzisiejszych czasach nie ma problemów z transportem. Przedsiębiorstwa kupują po prostu tam gdzie najtaniej i z ceną trzeba się dopasować do konkurencji. Obecnie wpływ na cenę mają zbiory w całej Europie. Dlatego w tej chwili trudno cokolwiek przewidywać. Mimo znacznie mniejszych plonów na terenie powiatu limanowskiego sadownicy rozbudowują swoją infrastrukturę. Być może już w tym roku w Jodłowniku oddany zostanie do użytku nowoczesny obiekt, w którym czynny będzie m.in. punkt skupu i przede wszystkim przechowalnia owoców z czterema komorami chłodniczymi. Jest to pierwszy tego typu obiekt z pełnym wyposażeniem na terenie powiatu limanowskiego. W budynku trwają prace wykończeniowe, po których nastąpi odbiór przez nadzór budowlany. JACEK BUGAJSKI, PAWEŁ SZELIGA Czytaj także: Laki nowohuckie nie są dostatecznie chronione Są oferty pracy, ale nie dla wszystkich-odpowiednie Sprawcy czekają na rozprawy