Znaczna część 60-tysięcznej rzeszy Polaków chorych na stwardnienie rozsiane wiąże nadzieje na wyzdrowienie lub poprawę jakości życia z zabiegiem udrożnienia żył szyjnych. Czekają po kilka miesięcy w kolejkach do prywatnych klinik i płacą po kilkanaście tysięcy złotych za operację. Odbywa się ona według procedury opracowanej przez prof. Paola Zamboniego z Uniwersytetu w Ferrarze. Dwa lata temu ten włoski lekarz opracował metodę udrażniania żył. Przypomina ona - finansowany przez NFZ - zabieg poszerzania (angioplastyki) tętnic wieńcowych i szyjnych, stosowany powszechnie po zawale serca. Zwężenie żył a stwardnienie rozsiane Do zwężonego naczynia wprowadza się cewnik z balonikiem i poszerza chore naczynie. Kiedy trzeba, w chorym miejscu wstawiane są stenty, tulejki zapobiegające zwężeniu. Zamboni dowodzi, że istnieje ścisły związek między zwężeniem żył a stwardnieniem rozsianym (SM). Zabieg udrożnienia żył ma dawać znaczną i szybką poprawę zdrowia. Sensacyjne doniesienia na ten temat podzieliły lekarzy - i chorych. "Wmawianie chorym, że to jest cudowny lek na SM, to sposób na łatwe pieniądze dla lekarzy wykonujących prywatnie zabiegi. Nie wiadomo, jakie będą skutki zabiegu w perspektywie długofalowej!" - piszą w internetowych forach jedni. Sensacyjne doniesienia wciąż dzielą "Poddałem się zabiegowi CCSVI osiem miesięcy temu, mam wstawione dwa stenty. Czuję się wyśmienicie, wszystkie objawy choroby ustąpiły" - to typowy głos zwolenników Zamboniego. Miesiąc temu minister zdrowia Ewa Kopacz przyznała, że zabieg mógłby być wykonywany ze środków NFZ, w publicznych placówkach, gdyż jest na liście procedur refundowanych. - Najstarsza w południowo-wschodniej Polsce Pracownia Radiologii Naczyniowej i Zabiegowej w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie mogłaby bez problemu robić taki zabieg, wykonuje się tam bowiem znacznie bardziej skomplikowane procedury obejmujące naczynia mózgowe i jest to aktualnie jedyne takie miejsce w Małopolsce - wyjaśnia konsultant wojewódzki ds. radiologii prof. dr hab. med. Andrzej Urbanik. Dodaje, że zabiegi angioplastyki i stentowania żył nie są tam wykonywane, "ponieważ nie kierują na nie neurolodzy". Duży sceptycyzm neurologów Neurolodzy zajmujący się leczeniem skutków choroby, na którą od chwili odkrycia 142 lata temu nie znaleziono lekarstwa, są wobec twierdzeń Zamboniego sceptyczni. Część chorych zarzuca im interesowność: firmy farmaceutyczne, które sponsorują badania nowych leków, zarabiają na tym miliardy - i dają zarobić lekarzom; roczna terapia jednego pacjenta najnowszym farmaceutykiem kosztuje nawet 100 tys. zł, a skutki uboczne stosowania medykamentów bywają straszne. Zwolennicy Zamboniego twierdzą, że odkrycie Włocha jest nie na rękę zarówno środowisku lekarskiemu, jak i Polskiemu Towarzystwu Stwardnienia Rozsianego, sponsorowanemu przez koncerny. Neurolodzy odpowiadają, że ich sceptycyzm bierze się z troski o chorych, którym przedstawia się niesprawdzoną metodę - jako cudowne remedium na SM. Ich zdaniem przedwczesna propaganda na rzecz kontrowersyjnego zabiegu służy wyłącznie prywatnym klinikom, które przez rok zgarnęły miliony od ponad tysiąca pacjentów. Pracownia Radiologii Naczyniowej i Zabiegowej w krakowskim Szpitalu Uniwersyteckim wykonuje diagnozy od niemal 40 lat, a zabiegi od ćwierćwiecza. Mogłaby operować chorych na SM, ale bez skierowań jest to niemożliwe. Komu służy kontrowersyjny zabieg? - Brak skierowań wynika z faktu, że metoda Zamboniego nie została potwierdzona w sposób naukowy - tłumaczy prof. Urbanik. - Trudno mieć pretensje do lekarzy klinicystów, że nie chcą ryzykować zdrowia i życia pacjentów. Standardowym postępowaniem jest poczekanie na zakończenie trwających obecnie na świecie programów badawczych. Na weryfikację przydatności metody Zamboniego czeka również dr Tomasz Mrowiecki, ordynator Wojewódzkiego Oddziału Chirurgii Naczyń i Angiologii w Krakowie. - Na razie nie przewidujemy wykonywania zabiegów według procedury Zamboniego, choć technicznie są one podobne do tych, jakie robimy - mówi. - Wymagają one specjalistycznego USG, które już robimy, oraz bardzo specjalistycznego badania rezonansem magnetycznym, a na razie nie możemy znaleźć w Krakowie miejsca, gdzie mogłoby być wykonywane. Metoda wymaga większej ilości badań Według informacji dr. Mrowieckiego, "specjalista wojewódzki w dziedzinie radiologii nie bardzo ma ochotę na wykonywanie czasochłonnego badania". - W tym samym czasie wykona dwa, trzy inne badania z zatwierdzonego katalogu procedur. I otrzyma za nie większe pieniądze - stwierdza. Koncepcja powiązania SM z nadciśnieniem mózgowo-rdzeniowym wydaje mu się interesująca, ale - jak powtarza - wymaga większej liczby badań i dłuższego okresu obserwacji w wielu ośrodkach klinicznych. - Ale te jakoś nie palą się do ich wykonywania - zwraca uwagę Tomasz Mrowiecki. Sąsiadujący z jego oddziałem Ośrodek Angiologiczny przy ul. Skawińskiej w II Katedrze Chorób Wewnętrznych, który zajmuje się wyłącznie leczeniem wewnątrznaczyniowym, od października odmawia przyjmowania pacjentów, bo wyczerpał się limit świadczeń. Badania nad procedurą Zamboniego podjęła w Polsce jedynie Klinika Chirurgii Naczyń w Katowicach-Ochojcu. A pod prywatnymi klinikami kłębią się tłumy. Jesteśmy skłonni do eksperymentów Polscy pacjenci o wiele chętniej godzą się na badania kliniczne niż chorzy z zachodniej Europy. Mamy też świetnie wykształconych i wysoko wykwalifikowanych specjalistów oraz możemy zaoferować konkurencyjne koszty badań - wynika z raportu na temat badań klinicznych opracowanego przez PriceWaterhouseCoopers na zlecenie Związku Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA oraz Stowarzyszenia na Rzecz Dobrej Praktyki Badań Klinicznych w Polsce (GCP). Do prowadzenia badań w Polsce zniechęca przewlekła procedura rejestracyjna i niewystarczająca przejrzystość procesu rejestracji oraz prowadzenia badań. Badania kliniczne dostarczają informacji na temat skuteczności i bezpieczeństwa leków, procedur medycznych, metod diagnostycznych. W 2009 roku w Polsce zarejestrowano około 500 takich badań. To mniej więcej tyle, ile na Węgrzech czy w Czechach, krajach o wiele mniejszych od Polski. Pieniądze, które firmy farmaceutyczne przeznaczają na badania, trafiają do lekarzy, pielęgniarek, techników oraz szpitali. Jedna czwarta zasila budżet państwa. Zbigniew Bartuś zbigniew.bartus@dziennik.krakow.pl Czytaj więcej: Miliony od sponsora za nazwę stadionu Wisły Czy Zakopane zarobi na PŚ w skokach? Ciężkie czasy. Śnieżne czapy spadają ludziom na głowy