W poniedziałek wieczorem burzowa nawałnica natarła na Sądecczyznę od zachodu. Nad samym Nowym Sączem zapadły ciemności i dosłownie w jednej chwili lunęły potoki deszczu. Zaczęły walić pioruny. Gradem sypnęło tylko miejscami, między innymi w okolicach ulicy Tarnowskiej. Sądeccy strażacy kilka razy wyjeżdżali usuwać połamane od podmuchów wichury drzewa. Tak było na ulicy Mickiewicza, a także w Nawojowej, w Przydonicy. W Łazach Biegonickich drzewo zwaliło się na stodołę. Z jednej piwnicy sądeckiego domu wypompowano wodę. Dużo więcej wrażeń mieli mieszkańcy Mszany Dolnej, gdzie przed godziną 16. przeszła burza gradowa. W jednej chwili centrum miasta zostało pokryte grubą warstwą lodowych kulek wielkości czereśni. Grad młócił kwiaty w ogrodach, sadzonki truskawek, zrywał świeżo rozwinięte liście. - Stałam w oknie - mówi pani Krystyna. - To było coś nieprawdopodobnego. Niebo zrobiło się niemal czarne i w jednej chwili sypnęło gradem. Leciały kulki wielkości czereśni. Patrzyłam przerażona, jak w ogródku łamią się kwiaty, spadają liście. Samochód na szczęście mieliśmy w garażu. Chcieliśmy deszczu, a tu taki horror. Klimat nam się zmienia i chyba do takich zjawisk trzeba się będzie przyzwyczaić, choć nie wyobrażam sobie tego. Straty w ogrodach dopiero będziemy liczyć. - To była apokalipsa - opowiada pani Małgorzata. - W jednej chwili w całym mieście zrobiła się zima. Ciekawe, że grad walił najwięcej w centrum miasta. Jechałam później w kierunku Rabki i tam już prawie nie było śladów burzy. Najbardziej dramatycznie burza wyglądała w opisie burmistrza Mszany Dolnej Tadeusza Filipiaka. - Nie mogliśmy otworzyć drzwi od urzędu, gradu spadło na grubość kilkunastu centymetrów - opowiada Tadeusz Filipiak. - Ulice wyglądały jak zimą po śnieżycy. Jezdnie zamieniły się w potoki, na których unosiła się warstwa lodu. Z pospiesznie zgarnianego z chodników gradu powstawały autentyczne zaspy. Pod wieczór szykowała się następna zawierucha. - Obawiam się kolejnej burzy, bo znów się robi czarno. Krajobraz w stronę Rabki znika w momencie. Lubonia już nie widzę - relacjonował burmistrz Filipiak. Na szczęście powtórka nie była już tak groźna. WCH