Zakopiańczyk, który podczas styczniowych mistrzostw świata we francuskich Alpach wynikiem 230,19 km/h wyśrubował rekord kraju, podobne prędkości chciałby osiągać w ojczyźnie. - Jestem podekscytowany faktem, że Polskie Koleje Linowe zapaliły zielone światło dla tego wydarzenia, a przede wszystkim wzięły na siebie przygotowanie bezpiecznej trasy. Od czasu, kiedy w 1979 roku Jacek Nikliński ze szczytu Beskid do Kotła Gąsienicowego przekroczył barierę 180 km/h, nikt nie miał okazji poprawić jego rekordu. Mam nadzieję, że mnie się to uda - powiedział 32-letni Dobrowolski. Jak zaznaczył, obecnie nie jest w stanie określić, jakich prędkości może się spodziewać na przygotowywanym dla niego stoku w Dolinie Goryczkowej, wiodącego spod dzwonu do kotła. - Nie mogę określić ile "wyciągnę", bowiem nikt wcześniej w tym miejscu nie uprawiał speed ski. Oczywiście chciałbym, żeby to było ponad 200 km/h. Ale... Poza przygotowaniem trasy ogromne znaczenie mają warunki pogodowe. Niezależnie od tego, czy cel osiągnę to wielką sprawą jest kontynuacja rozpoczętej przez pana Jacka historii krajowego narciarstwa szybkiego - dodał. Nikliński przyznał, że najwyższa pora, aby ktoś pobił rekord, jednak planowanej trasy nie uważa za szybką. - Życzę Jędrzejowi powodzenia, jednak nie sądzę, aby jego trasa była szybsza. Być może powrót speed ski do Polski zmobilizuje mnie do podobniej próby i jak wyleczę kontuzję kolana, to założę narty. Zakusy na rekord ma również mój 23-letni syn - wspomniał. W ocenie 59-letniego trenera pogoda na Kasprowym Wierchu bywa kapryśna i to od warunków śniegowych zależeć będzie jaką szybkość osiągnie Dobrowolski. - Najszybszy jest śnieg zwany firnem. Jeśli spadnie świeży i nie zdąży się skrystalizować to różnica w prędkości może wynosić nawet kilkanaście kilometrów na godzinę. Jeśli będą opady śniegu to znowu zbyt mały kontrast znacznie utrudni Jędrkowi jazdę - ocenił pierwszy rekordzista Polski. Próba bicia rekordu "Kasprowy Live" planowana jest na dziewiątą rano. Zjazd będą mogli podziwiać narciarze, bowiem nie będzie możliwości podejścia w okolice trasy. Z Zakopanego Dobrowolski pojedzie na zawody Masters we francuskim Vars, podczas których narciarze będą chcieli pędzić szybciej niż rekordzista świata Włoch Simone Origone (251,40 km/h). - Otrzymałem zapewnienie od organizatorów, że będą to najszybsze zawody w sezonie i jeśli pogoda na to pozwoli, to będzie szansa poprawienia rekordu świata. Przymierza się do niego Origone, a ja po osiągniętych wynikach też patrzę przed siebie i chcę jechać jeszcze szybciej - powiedział pochodzący ze sportowo-artystycznej rodziny narciarz. Jak przyznał, nie ma w niej osoby, która nie potrafiłaby szusować. - Rodzice zawodniczo jeździli na nartach i panczenach, ojciec uprawiał też saneczkarstwo, ale oboje... artyści - mama uzyskała dyplom z rzeźby, ojciec ukończył formy przemysłowe. Ja do końca szkoły średniej uprawiałem narciarstwo alpejskie w najstarszym polskim klubie SNPTT 1907 Zakopane. Potem zostałem wykluczony przez... kontuzję kolana. Na okres studiów przeniosłem się do Krakowa. Najpierw dwa lata studiowałem stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale koleżanki poszły na Akademię Sztuk Pięknych, więc pomyślałem, że do nich dołączę. Nie żałuję. Obroniłem dyplom z fotografiki i grafiki warsztatowej - wspomniał. O narciarstwie szybkim pomyślał po studiach, gdy jego noga była już zdrowa. - Chciałem zmierzyć się z rekordem kraju Niklińskiego. Było to kuszące, bo przede mną tylko dwóch Polaków uprawiało tę konkurencję - był jeszcze Andrzej Tobiasz. Zawsze lubiłem szybką jazdę. Marzył mi się zjazd, super gigant, jednak byłem za młody i nie puszczano mnie na takie trasy. Po studiach nie było już możliwości powrotu do treningu alpejskich konkurencji. Dlatego chciałem tę prędkość ugryźć z drugiej strony i wymyśliłem, że pobiję rekord. Miałem niedosyt sportu, nie czułem się spełniony - zaznaczył Dobrowolski.