Z Adolfem Weltschkiem, dyrektorem Teatru Groteska, autorem i reżyserem spektaklu "Hommage - Chagall", rozmawia Magdalena Wróbel. Najnowsza premiera Teatru Groteska, "Hommage - Chagall", to hołd złożony znakomitemu malarzowi, Marcowi Chagallowi i jego dziełu. Co aż tak fascynującego i inspirującego dla człowieka teatru jest w tym malarstwie, że postanowił pan poświęcić mu spektakl, łącząc tym samym dwie dziedziny sztuki? Niesamowite malarstwo Marca Chagalla żyło w mojej głowie od wielu lat. Fascynowała mnie przestrzeń przedstawiona na jego płótnach, oniryczność nastroju, gra kolorami. I kiedyś, gdy przygotowywaliśmy we Francji przedstawienie plenerowe na zupełnie inny temat, pomysł na spektakl w oparciu o obrazy Chagalla skonkretyzował się. W tamtym widowisku też pojawiła się frapująca przestrzeń - pomiędzy czterema wysokimi wieżami rozpięto liny, na których zawieszeni byli aktorzy i rekwizyty. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, iż mam przed oczami gotowe narzędzia do tego, by zainscenizować dzieła Chagalla. Bo Chagalla trzeba inscenizować w powietrzu. Nie ma innego wyjścia. Na początku był więc pomysł formalny, pomysł na sceniczną przestrzeń. I tak narodził się spektakl? Nie, wtedy nic z tych planów nie wyszło. Dopiero wystawa płócien Chagalla w Muzeum Narodowym w Krakowie sprzed kilku lat przypomniała mi o tym projekcie. Uświadomiłem sobie, że jest on genialnym malarzem, którego podziwia wiele osób. Od tamtego momentu plan wystawienia spektaklu poświęconego temu twórcy prześladuje mnie. Chciałem dać miłośnikom jego twórczości możliwość podziwiania wykreowanego przez niego świata w trzech wymiarach, pragnąłem ożywić to malarstwo. 4 lata temu zintensyfikowałem moje wysiłki i zaczął powstawać scenariusz. Oczywiście prace nad nim trwały z dużymi przerwami - odkładaliśmy tekst, potem do niego wracaliśmy, dyskutowali? Czas jest najlepszym doradcą i weryfikatorem: jeśli odłożony na kilka miesięcy "w kąt" scenariusz wciąż jest dla nas frapujący i jakoś nas pociąga, to znak, że przedsięwzięcie może się udać. Zdarza się jednak często, że blaknie on, wyparowuje i nic z niego nie zostaje. Wtedy należy go porzucić i w ogóle do niego nie wracać. Z Chagallem tak nie było. Ta historia cały czas jest dla nas interesująca. Czy fabuła spektaklu w głównej mierze oparta jest na biografii artysty? Nie tylko. Oczywiście historia miłości Marca i jego żony Belli odgrywa w spektaklu ważną rolę. To było bardzo trudne uczucie, musiało pokonać wiele przeciwności, bo naznaczone było piętnem mezaliansu: ubogi artysta związał się z córką bogatych rodziców? Ale w miarę, jak studiowaliśmy na potrzeby spektaklu obrazy Chagalla, stawało się dla nas coraz bardziej oczywiste, że w tym malarstwie zawarte są fascynujące historie. Każde płótno to bogata, nieraz bardzo rozbudowana narracja i gdy je oglądamy kolejny raz, wydobywamy z nich nowe wątki, postaci, zdarzenia? To fascynujące, a dla teatru niesłychanie przydatne, bo najczęściej opowiada on właśnie rozmaite fabuły. I przez te kilka lat zastanawiania się, przyglądania i destylowania narracji zawartych w dziełach Chagalla doszedłem do wniosku, że trzeba opowiedzieć najprostszą rzecz: piękną historię o miłości w ogóle, o uczuciu w wymiarze uniwersalnym. Jest w tej parze: Belli i Chagallu, kobiecie i mężczyźnie, Adamie i Ewie, zapis, powiedziałbym, kosmiczny: słońca-księżyca, dnia i nocy. Ich życie wpisane jest w kosmiczne prawa i w związku z tym w pewien rodzaj szerszej, ponadludzkiej harmonii. Spektakl mówi więc o prawdach ponadczasowych? Ponieważ biografia Chagalla wpisana jest w bardzo dramatyczne zdarzenia od Rewolucji Październikowej przez II wojnę światową, których echa odnajdziemy w jego twórczości, wyobraziłem sobie raczej taką bardzo szeroką epicką historię, w której opowiadam o miłości Belli i Chagalla na tle burzliwych dziejów XX wieku. I co się okazało? To jest także treść malarstwa Chagalla: ta miłość jest w stanie przełamać, przekroczyć, przezwyciężyć wszystkie paranoje, które gotujemy sobie nawzajem jako ludzie. Jest w stanie przetrwać, zwyciężyć i przeprowadzić bohaterów na drugą stronę, tam, gdzie jest spokojniej, wspanialej i tam, gdzie wszyscy chcielibyśmy się znaleźć. No więc, mówiąc krótko, stworzyliśmy opowieść o miłości, która jest silniejsza niż śmierć. Takie jest ostateczne przesłanie spektaklu? Optymistyczny happy end? Tak! Trochę na przekór. Uważam, że dziś teatr w swym dominującym nurcie penetruje brzydotę: opowiada o rozkładzie więzi społecznych i niemożności skonstruowania czegokolwiek. Osobiście czuję się już tym zmęczony, a Chagall znajduje się na antypodach tej estetyki. Dlatego od wielu lat mnie tak korcił i kusił! On wykreował piękny, wspaniały, zmysłowy, sensualny świat, który cieszy wszystkich, którzy z nim obcują. "Hommage - Chagall" ma więc być antidotum na szarość i beznadziejność współczesnego świata? Opowiadać o pięknej rzeczywistości i o czystych uczuciach? W jakimś sensie na pewno. Pomyślałem, że dobrze zanurzyć się w świecie Chagalla jako w pewnego rodzaju odtrutce na to, co nas w rzeczywistości teatralnej otacza. To rodzaj manifestacji estetycznej. Czy to znaczy, że współczesny dramat nie pozwala reżyserowi na oderwanie się od realnego świata? Dlatego musi on poszukiwać inspiracji w innych dziedzinach sztuki i tworzywem swoich spektakli czynić dzieła malarskie? Brak jest obecnie sztuk z pozytywnym, optymistycznym przesłaniem? Powiedziałem wcześniej, że teatr w głównej mierze opowiada historie. To prawda, ale moim zdaniem współczesna dramaturgia generalnie jest przegadana - potwornie rozwlekła, rozlewnie narracyjna. Wiele dramatów mogłoby trwać i trwać, ponieważ są jedynie zbiorem historii. Nie kontaminują zdarzeń, nie budują napięcia, nie zmierzają w kierunku punktu kulminacyjnego, tylko opowiadają rzeczywistość, prawie jak popularne telenowele. Zresztą uważam także, że w teatrze pojawia się obecnie zbyt wiele tematów zaczerpniętych z programów typu "talk show", które epatują tym, co do niedawna było skrywane lub wręcz wyparte z oficjalnego nurtu życia społecznego: problemem mniejszości seksualnych, przemocą w rodzinie, uzależnieniami? W momencie, kiedy to zostało upublicznione, okazało się, że to się strasznie podoba ludziom, bo wszyscy lubimy się nawzajem podglądać. I mam trochę żal do współczesnej dramaturgii, że też poszła tą łatwą drogą. Śmieję się czasem, choć to raczej smutne, że dramaturgia współczesna jest wtórna nawet w stosunku do mass mediów. Według pana teatr nie spełnia więc dziś swej roli? To jest swoisty paradoks, bo teatr zawsze starał się być sztuką awangardową, zwiastunem nowoczesnego myślenia estetycznego i intelektualnego, wyrazicielem nowych prądów? A dziś już tak się nie dzieje. Stąd moja niechęć do tekstów współczesnych i dylemat - do jakiego materiału sięgać, żeby się przeciwstawić szpetocie i miałkości? Zauważyłem, że stałem się neokonserwatystą, bo pragnę harmonii i piękna w teatrze, opowieści o rzeczach najprostszych, ale podstawowych i ważnych. Uważam, że właśnie to jest nam dziś potrzebne i to stanowi awangardę, dlatego, że dominującym nurtem jest brzydota, chaos, nadmiar informacji i ogólne "rozmemłanie" świata. Najnowszy spektakl jest wyjątkowy również z tego względu, że nie posługuje się słowami, prawda? Na pewno więc nie będzie przegadany. Mamy nadzieję, że dotrzemy do naszych widzów ponad słowami, poza językiem. Staramy się bowiem mówić o wartościach uniwersalnych za pomocą figur zrozumiałych szerzej, niż tylko w naszej kulturze i w naszym systemie językowym. Pragniemy nawiązać kontakt z szerszą publicznością. Za pomocą jakich środków wyrazu zatem opowiadana jest ta historia? Jaką rolę pełni w niej gest, muzyka, światło? Wykorzystujemy w tym spektaklu wszystkie teatralne środki wyrazu, które są dla nas dostępne. Mamy więc aktorów, maski, kostiumy, a także lalki i projekcje. Trudność w pracy nad spektaklem polegała na tym, że chcieliśmy z multimediów uczynić synchroniczną warstwę opowieści, część akcji, a nie tylko atrakcyjną ilustrację, tło. Dlatego postaci działające w przestrzeni sceny symultanicznie pojawiają się także na ekranie i mają wpływ na akcję. To trudne, ponieważ wymaga niesłychanej precyzji. Wszystkie warstwy spektaklu są rozpisane precyzyjnie w oparciu o upływającą muzykę. Właśnie taki teatr staramy się od jakiegoś czasu robić w Grotesce - teatr, który nazwałbym raczej plastycznym, bo nie jest to teatr lalkowy w rozumieniu najprostszych lalek, które przedstawiają historie dla dzieci. Oczywiście takie przedstawienia też przygotowujemy dla naszych najmłodszych widzów, ale scena dla dorosłych działa na trochę innych zasadach. Posługuje się rozbudowaną plastyką, by opowiadać historie. Dlatego czerpiemy szerokimi garściami z różnych doświadczeń i z różnych dziedzin sztuki. Skomponowanie tych wszystkich elementów stanowi swoistego rodzaju łamigłówkę, którą rozwiązać może tylko dorosły widz, do czego zapraszam i gorąco zachęcam wszystkich teatromanów, a także miłośników twórczości Chagalla. Mam nadzieję, że wszyscy będą mieć dużą przyjemność z oglądania "Hommage ? Chagall". My taką przyjemność znaleźliśmy, przygotowując ten spektakl. Dziękuję bardzo za rozmowę.