To nawet nie opinia, a zawiadomienie o przestępstwie - skomentował wczoraj w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" dokument prokurator Zbigniew Gabryś, zastępca prokuratora rejonowego w Nowym Targu. Okazuje się, że na placu budowy dopatrzono się wielu nieprawidłowości, a w dokumentacji tyle też braków. - Nie było przede wszystkim wykonanej dokumentacji projektowej wykopu - mówi prokurator Zbigniew Gabryś. Tymczasem jego nachylenie było niebezpieczne, nieumocowane były też ściany wykopanych rowów, a zarówno ziemię z rowów, jak i ciężki 1,5-tonowy sprzęt umieszczono zbyt blisko głębokich dołów, co mogło doprowadzić do zawalenia się ściany wykopu. - Niezachowane zostały więc zasady bezpieczeństwa, narażono wręcz pracowników na bezpośrednią utratę życia i naruszono przepisy BHP - podkreśla prokurator Zbigniew Gabryś. Dodaje, że teraz prokuratura może w zasadzie kończyć sprawę. W piśmie PIP została bowiem też wskazana osoba odpowiedzialna za plac budowy i jego zabezpieczenie. - W oparciu o ten materiał możemy postawić zarzut, nie ulega bowiem wątpliwości, że wykop nie był prawidłowo zabezpieczony - mówi prokurator Zbigniew Gabryś. - Sprawa powinna być więc ostatecznie zakończona jeszcze w czerwcu. Za bezpośrednie narażenie życia grozi do trzech lat pozbawienia wolności, tyle samo za nieumyślne spowodowanie obrażeń ciała, a takie zarzuty najpewniej usłyszy osoba wskazana przez PIP. Choć i rodzice nie zadbali o bezpieczeństwo dziecka, nie sprawując nad nim opieki, prokuratura raczej nie postawi im zarzutów. Jak wyjaśnia "Dziennikowi Polskiemu" prokurator Zbigniew Gabryś prokuratura bardzo często rezygnuje ze ścigania rodziców, którzy w takich przypadkach ponoszą i tak dużą odpowiedzialność moralną. Ważniejsze w takim przypadku jest dobro dziecka. Dlatego prokuratura postępuje w takich przypadkach zgodnie z duchem prawa, a nie z literą prawa. Przypomnijmy, 5-letni chłopczyk wraz z innym dzieckiem w niedzielne popołudnie bawił się w pobliżu wykopów kanalizacyjnych zabezpieczonych jedynie taśmą. W pewnym momencie wpadł do ponad 4-metrowego rowu wypełnionego do połowy wodą. Choć rodzice wyciągnęli malca z wody, a ojciec nim nadjechała karetka, rozpoczął reanimację, stan dziecka nie rokował dobrze. Maluch chwilę przebywał w wodzie, a podczas reanimacji zachłysnął się swymi wymiocinami. W stanie śpiączki farmakologicznej pod respiratorem przebywał kilka dni w Prokocimiu. To tam ustalono, że na szczęście nie doszło do obrzęku mózgu i nie ma zmian o charakterze neurologicznym. Chłopczyk w dobrym stanie został wypisany do domu. bes