Zapewniają, że mogliby wykonywać znacznie więcej operacji, gdyby oddział był większy. Teraz mali pacjenci często muszą czekać na zabieg przez kilka tygodni, co naraża dzieci na wielkie ryzyko - pisze "Polska Gazeta Krakowska". - Takie operacje powinno się przeprowadzać zaraz po porodzie. Niestety, nie możemy nic zrobić - załamuje ręce prof. Janusz Skalski, kierownik oddziału kardiochirurgii dziecięcej krakowskiego szpitala. Prof. Skalski na swoim oddziale ma do dyspozycji tylko 10 łóżek. To stanowczo za mało. Sytuację poprawiłoby pięć dodatkowych specjalistycznych stanowisk z monitorem i respiratorem. Ich koszt to 2 mln zł. Kardiochirurdzy proszą o nie od dawna. Dyrekcja szpitala tłumaczy jednak, że nie ma pieniędzy. Lekarze są zmuszeni do podejmowania dramatycznych decyzji. - Nie wiem, co mam robić, gdy jednego dnia trafia do mnie pięcioro chorych dzieci, a mam tylko jedno wolne łóżko. Według jakiego klucza mam wówczas dokonywać selekcji? - pyta prof. Skalski. - Przyjąć jednego chorego i odłączyć od respiratora innego? Czasem proszę kolegów z innych oddziałów, by przyjęli moich małych pacjentów i upchali do swoich sal. Nie zawsze to się udaje - podkreśla. Joanna i Marek Wieliccy z Wrocławia, rodzice Jasia, na operację swojego miesięcznego synka czekali trzy tygodnie. - Nikomu tego nie życzymy. To koszmar. Musisz czekać tygodniami, podczas gdy liczy się każda minuta. Najgorsza jest bezsilność - mówią. Jaś urodził się z bardzo ciężką wadą serca: wspólnym pniem tętniczym i przerwaniem łuku aorty. Pilnie potrzebował pomocy kardiochirurgów. Zdesperowani rodzice i lekarze, którzy opiekowali się dzieckiem, błagali o ratunek medyków z różnych zakątków Polski. W żadnym ze specjalistycznych ośrodków w Łodzi, Warszawie i Wrocławiu lekarze nie przyjęli chorego malucha. Bali się, że operacja może się nie udać. Na przeprowadzenie ryzykownego zabiegu zdecydował się dopiero prof. Skalski. Jaś musiał jednak czekać w kolejce. - Nie miałem wtedy ani jednego wolnego łóżka - wspomina z rezygnacją lekarz. W końcu zwolniło się miejsce. Na szczęście operacja się udała. Chłopiec opuścił już krakowski szpital. Jest zdrowy. Każdego roku w Polsce rodzi się ok. 3 tys. dzieci z wadami serca. Kiedyś najczęściej umierały kilka dni po urodzeniu. Teraz lekarzom udaje się wykryć wady bardzo wcześnie, często jeszcze przed urodzeniem. Chore dzieci na pomoc mogą liczyć w kilku ośrodkach w Polsce. Największy oddział kardiochirurgii dziecięcej działa w warszawskim Centrum Matki i Dziecka. Szpital Dziecięcy w Krakowie jest drugi co do wielkości. Zespół prof. Skalskiego rocznie operuje ponad 400 dzieci. Mógłby znacznie więcej. - Jesteśmy na to przygotowani - deklarują lekarze. Potrzebują jednak odpowiednich warunków do pracy. Marek Kowalczyk, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego obiecuje, że sytuacja na kardiochirurgii się poprawi. - Planujemy gruntowny remont oddziału chirurgicznego i bloku operacyjnego. To pozwoli nam na rozbudowę oddziału dla małych pacjentów chorych na serce. Znajdziemy też pieniądze też na zakup specjalistycznych łóżek. Mamy już 6 mln zł na modernizację chirurgii. Wkrótce rozpoczniemy prace - zapewnia. Zakończą się one jednak nie wcześniej niż za trzy lata. Do tego momentu mali pacjenci nadal będą skazani na wielotygodniowe oczekiwanie na zabieg, który może uratować im życie.