- Sąd Rodzinny zdecydował, że chłopak pozostanie pod nadzorem kuratora - powiedziała w poniedziałek Katarzyna Cisło z biura prasowego małopolskiej policji. Chłopak wpadł w ręce policji dziewięć dni temu, gdy zadzwonił na numer alarmowy˙straży pożarnej z informacją, że za pół godziny w centrum handlowym na krakowskim˙Podgórzu wybuchnie bomba. Kilkudziesięciu policjantów, m.in. pirotechników i przewodników z psami wyszkolonymi w szukaniu ładunków wybuchowych, sprawdzało wszystkie pomieszczenia i parking hipermarketu. Ewakuowano 8 tys. osób. Ładunku nie znaleziono. Równolegle do akcji pirotechnicznej policjanci szukali sprawcy. Jak się okazało był on w galerii i razem z innymi klientami˙został z niej ewakuowany, a później obserwował całą akcję. - Chłopak przyznał się, że to on dzwonił - powiedziała Cisło. Po sprawdzeniu połączeń z jego telefonu okazało się, że od 22 do 29 maja dzwonił˙kilka razy do straży pożarnej, informując o pożarach, pogotowie ratunkowe˙powiadomił o zasłabnięciu mężczyzny, a pogotowie gazowe˙o wybuchu gazu w jednej z krakowskich szkół. Oficer dyżurny policji czterokrotnie odbierał˙ telefon z informacją o samobójcy, który właśnie stoi na dachu wieżowca. Chłopak doprowadził też do ewakuacji kilkunastu tysięcy osób z innej krakowskiej galerii. Choć dla niego była to zabawa jego opiekunowie muszą˙liczyć się z kosztami,˙o których pokrycie na drodze postępowania cywilnego mogą wystąpić firmy, m.in. sklepy, które poniosły straty podczas trwania ewakuacji.