Obrzęd związany jest z wykopkami, a powstał z potrzeby... rąk do pracy. Gdy gospodarze mający pokaźne pola, ale nie dość bogaci, aby wynająć ludzi do pracy, potrzebowali pomocy przy wykopkach, skrzykiwali mieszkańców wsi, oferując im pracę połączoną z późniejszym wspólnym biesiadowaniem. - Gdy słyszało się "Tłuka! Wychodźcieee!", ludzie schodzili się gromadnie. Szło się na pole, a później grało się, hulało, bawiło się. Pięknie było, co wcale nie znaczy, że bogato lub że alkohol musiał lać się strumieniami. Nierzadko było bardzo skromnie, ale w tamtych czasach wystarczył jeden muzykant i instrument, aby wszyscy dobrze się bawili - opowiada Zofia Spyrka, sołtys Krzczonowa, która około 30 lat temu sama brała udział w tłukach. - Tłuki najczęściej organizowano w październiku, gdy wszyscy byli już po wykopkach u siebie i mieli czas. Schodziło się na nie nawet 30-50 osób. Czy dziś byłoby to możliwe? Dziś jest tak: jak cię nie stać - to nie rób. Nie ma chętnych do pomocy. A jak czegoś komuś brak, to nie idzie, jak kiedyś, do sąsiadów, tylko do sklepu. Próżno też szukać takich zabaw jak kiedyś, jak choćby na tłuce. Dziś jak młodzi nie pójdą do baru lub na dyskotekę, to nie ma zabawy. Kiedyś było inaczej... Brzydkie czasy nastały. Od trzech lat Andrzej Słonina, przy pomocy gminy Tokarnia i Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego, stara się te brzydkie czasy "odczarować", wskrzeszając zapomniane obrzędy i zwyczaje. Wtórują mu w tym członkowie Stowarzyszenia Miłośników Skomielnej Czarnej i Bogdanówki. Co roku zaprasza on grono osób, w tym także samorządowców z sąsiednich gmin, na... ziemniaczane pole, a później do Eko-muzeum, którym w rzeczywistości jest ponad 100-letnia starannie odrestaurowana stodoła. Na polu można przyjrzeć się jak uczestnicy tuki kopali ziemniaki (lub samemu wziąć do rąk motykę i popracować), ale też... posłuchać muzyki (kopiącym zawsze towarzyszyła kapela), napić się okowity, którą częstował gospodarz i skosztować pieczonych w ognisku ziemniaków. W stodole zaś na uczestników "odrodzonej" tuki czeka zawsze uczta złożona z regionalnych potraw, na czele z kwaśnicą na żeberkach i kluskami z tartych ziemniaków. Obfitość potraw na stole w stodole Andrzeja Słoniny - co podkreślają uczestnicy dawnych tuk - przerasta to, co oferowali im kiedyś gospodarze. - Czasem na stole stawała grochówka, zawsze natomiast były kołacze i buchty, czyli drożdżowce - można usłyszeć w relacjach najstarszych uczestników spotkania. Jednak wszystkie pozostałe detale odtwarzane są najwierniej jak to tylko jest możliwe. Do tego stopnia, że podczas dzisiejszych tuk uczestnikom przygrywa kapela, która umilała pracę kopiącym ziemniaki jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Tworzą ją dziś: Franciszek Wróbel (akordeon), Jan Gościej (saksofon), Piotr Lenartek (bęben) i przedstawiciel młodego pokolenia Rafał Lenartek (trąbka). Dodatkową atrakcją sobotniej biesiady był występ regionalnego zespołu "Kliszczacy", który przybliżył zebranym inny obrzęd związanymi z pracami w polu - "Wyzynek". Katarzyna Hołuj myslenicki@dziennik.krakow.pl