Tym, którzy stali najbliżej wydawało się, że usłyszeli głuche odgłosy strzałów z pistoletu - trzask, trzask, trzask. Zaraz potem z tysięcy gardeł, w stu językach, wzbił się w górę rozdzierający, rozpaczliwy krzyk: "Zabili papieża. Zabili papieża". W środę, 13 maja 1981 r. około godziny 17.20 większość stacji radiowych i telewizyjnych na całym świecie przerwała program, podając za włoską agencją prasową ANSA wiadomość, iż papież Jan Paweł II padł ofiarą zamachu. Polaków ogarnęła trwoga. Całymi rodzinami, często ze łzami w oczach, szli do kościołów modlić się o zdrowie Ojca Świętego. "Zabili papieża. Zabili papieża" W Krakowie szykowano się w tym czasie do tradycyjnych juwenaliów. W wesołej zabawie z przebierankami zwykle uczestniczyło całe miasto. - Pamiętam jak dziś. Była środa po południu. Mieliśmy właśnie rozpocząć zebranie komitetu organizacyjnego juwenaliów - wspomina Hanna Marcak, w 1981 r. studentka krakowskiej Akademii Rolniczej, członkini NZS-u. - Wściekaliśmy się, że jeden z naszych kolegów się spóźnia. A on nagle wpadł i krzyknął: "Co wy robicie, nie będzie żadnych juwenaliów - Ojciec Święty nie żyje". Zgłupieliśmy i rzuciliśmy się do radia, z którego popłynęły już bardziej konkretne wiadomości - że nie jest prawdą to, że nie żyje, został przewieziony do kliniki, a operacja rozpocznie się w najbliższym czasie. Kula trafiła w Pierwszego Obywatela Świata Już godzinę po zamachu studencki komitet przygotowujący juwenalia, odwołał imprezę. "Kula zamachowca mierzona w Pierwszego Obywatela Świata trafiła w nas wszystkich. Ze smutkiem, powagą i oburzeniem zadajemy sobie pytanie, dlaczego ofiarą padł człowiek, który jest symbolem miłosierdzia, człowieczeństwa i miłości. Nie stać nas na beztroską i wesołą zabawę w obliczu tego wydarzenia" - napisali w specjalnym komunikacie do swoich koleżanek i kolegów członkowie komitetu. W programie juwenaliów '81 miał być m.in. "marsz wolnych ludzi". Postanowili, że ten punkt zostaje, że w najbliższą niedzielę pójdą z Błoń na krakowski Rynek w marszu protestu przeciw temu, co się wydarzyło na placu św. Piotra. Zyskali przychylność urzędników. Nawet milicjantów Około drugiej w nocy, ze środy, 13 maja na czwartek, poszli do krakowskiej kurii, do kard. Franciszka Macharskiego prosić go o wsparcie pomysłu i odprawienie na Rynku mszy św. w intencji Ojca Świętego. Nie chciano ich wpuścić. W końcu jedna z sióstr zlitowała się i wprowadziła delegację do ciemnego korytarza. Przyszedł kardynał Macharski. Otoczyli go i opowiedzieli o swoich planach. "Dzieci, gdyby wam się to udało, zrobilibyście Ojcu Świętemu największy prezent" - powiedział. Przygotowania do tego wydarzenia przebiegały wyjątkowo szybko i sprawnie. Studenci niemal od ręki dostali zgodę władz miasta. Zyskali też przychylność urzędników niższych szczebli, a nawet... milicjantów. "Telefon nie był potrzebny, ale liczył się gest" Jerzy Jurecki w komitecie organizacyjnym Białego Marszu odpowiadał za bezpieczeństwo całego przedsięwzięcia. W związku z pełnioną funkcją miał spotkanie w komendzie milicji. - Byłem zaskoczony. Tak miło mnie przyjęto i od razu zgodzono się, żeby zgodnie z naszą sugestią tego dnia cała milicyjna ochrona była ubrana w białe mundury - wspomina Jurecki. - Na dodatek w sztabie marszu zamontowali specjalne telefony. Wystarczyło podnieść słuchawkę, a odzywał się głos oficera dyżurnego odpowiedzialnego za udzielenie nam pomocy. Telefon nie był potrzebny, ale liczył się gest. - To było coś takiego, jakby tutaj nad Krakowem zawisła wielka dłoń, która otwierała każde drzwi, każde ręce, każde serce - wspomina Hanna Marcak, autorka rezolucji Białego Marszu. "Dlaczego Biały? Ta biel jest naszym krzykiem, naszym protestem przeciw zalewającej świat fali ciemności. Symbol pokoju - to biały gołąb - Białym Marszem pragniemy zamanifestować nasze poparcie dla pokojowych i humanitarnych idei" - czytamy w tym dokumencie. Białe miały być stroje, flagi i kwiaty. "Nie szafujmy słowami na proporcach i transparentach, nie bierzmy ze sobą napisów ani haseł. Naszym protestem niech będzie milczenie, spokój i rozwaga" - apelowali w rezolucji organizatorzy marszu. Nie chcieli, by marsz przerodził się manifestację. Jakby tutaj nad Krakowem zawisła wielka dłoń... Wszyscy uczestnicy tego wydarzenia, a było ich prawie pół miliona, zastosowali się do tego apelu. "Tamtego dnia Kraków był biały i cichy" - pisze we wspomnieniach Hanna Marcak. Komitet Organizacyjny Marszu złożony z przedstawicieli NSZ i SZSP miał swoją siedzibę w klubie "Jaszczury" i przyległych do niego pomieszczeniach Rady Okręgowej SZSP. Przez kilka dni, począwszy od 13 maja, światła nie gasły tam nawet w nocy. - I nareszcie 17 maja - niedziela, która miała być finałowym dniem tradycyjnych juwenaliów. Wszędzie widać białe stroje, chusty i flagi. Na skrzyżowaniach białe mundury milicjantów służby drogowej. Białe mundury mieli na sobie funkcjonariusze milicji w czasie I pielgrzymki papieża do Polski - przypomina Andrzej Bac, jeden z głównych organizatorów Białego Marszu. - Już od świtu tysiące osób szły na Błonia. Tysiące, później setki tysięcy ludzi. To przeszło najśmielsze oczekiwania - dodaje Jerzy Jurecki. To przeszło najśmielsze oczekiwania Wyruszyli punktualnie o godz. 10 rano z krakowskich Błoń, z miejsca, gdzie dwa lata wcześniej stał papieski ołtarz. Był to niecodzienny pochód, niecodzienny widok. Przeważali ludzie młodzi. Na czele dziewczyny, studenci. Nieśli wysoko uniesione flagi: białą i biało-żółtą. Za nimi poczty sztandarowe krakowskich uczelni. Powoli, godnie, w skupieniu i milczeniu ten wielki tłum ubranych na biało ludzi przemierzał Aleję Trzech Wieszczów. Minął Muzeum Narodowe, Bibliotekę Jagiellońską, AGH. Na chodnikach, w oknach, na dachach - też były tłumy. I ta cisza. Słychać tylko trzask aparatów fotograficznych i szum pracujących kamer. Kiedy hejnalista z wieży mariackiej odtrąbił godzinę jedenastą, biały pochód wchodził na Rynek. Jego koniec wciąż jeszcze był na Błoniach. Niecodzienny pochód, niecodzienny widok - W pewnym momencie nadszedł również mały pochód młodzieży hippisowskiej ze wszystkimi atrybutami, strojami i symbolami charakterystycznymi dla przedstawicieli tej grupy. Z jednym, charakterystycznym dodatkiem. Każdy z nich miał obwiązane włosy zwiniętą białą chustką. Było ich około czterystu. Na Błoniach utworzyli mały obóz. O tragedii na placu św. Piotra dowiedzieli się podczas podróży autostopem. Już w czwartek zebrało się ich na stawkach nad Wisłą około trzystu. Bez żadnego zawiadomienia czy sygnału. Byli to ludzie z wielu hippisowskich komun, z całej Polski - wspomina Andrzej Bac.