Pod dom nie ma nawet porządnego dojazdu. Samochód trzeba zostawić na drodze i dalej iść piechotą przez przerzuconą ponad wodną strugą prowizoryczną kładkę. - Jak mi przywiozą węgiel, to wysypują na drodze, a dalej muszę sam przeciągać w wanience - mówi Jerzy Adamczyk. W marcu minie sześć lat odkąd zamieszkał w Kowali, w domu po swoich rodzicach. Nie ma prądu, wodę czerpie z oddalonego kilkadziesiąt metrów zagłębienia w ziemi, do ogrzewania mieszkań używa niewielkiego blaszanego piecyka. Dom przedstawia obraz nędzy i rozpaczy: zimno, brudno, czarne ściany, brak podłóg z prawdziwego zdarzenia, w kilku pomieszczeniach otwory okienne zastawione prowizorycznie drewnianymi płytami. Nocą jedynym źródłem światła jest latarka na baterie. - Nawet świeczek nie używam, siedzę po ciemku. Gdy pytałem o możliwość podłączenia prądu usłyszałem, że będzie mnie to kosztować 2 tysiące złotych - mówi. Jerzy Adamczyk w październiku 2000 roku przeżył zawał serca. Z opinii kardiologicznej wynika, że jest "niezdolny do pracy z powodu rozsianej miażdżycy w zakresie tętnic wieńcowych oraz tętnic kończyn dolnych". - Kiedyś pracowałem w cegielni w Szpitarach, potem już na gospodarstwie rolnym - opowiada. Twierdzi, że z powodu dolegliwości nie jest w stanie pracować fizycznie. Do lipca ubiegłego roku dostawał z KRUS rentę w wysokości około 400 złotych. - Nie było tego wiele, ale jakoś dawałem sobie radę - tłumaczy. Potem jego renta została częściowo zawieszona, gdyż KRUS dopatrzył się, że Jerzy Adamczyk formalnie jest współwłaścicielem gospodarstwa rolnego. Wynika to z faktu, że pozostaje w związku małżeńskim. Od lipca dostaje z KRUS co miesiąc 183 złote. - Jak można przeżyć za takie pieniądze? - pyta. Liczy, że renta będzie wyższa, gdy przeprowadzi rozwód. To może potrwać kilka miesięcy. Przez ten czas musi wystarczyć mu to, co zostało z renty, oraz zasiłki przyznawane przez Miejsko Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Proszowicach. Wczoraj otrzymał decyzję o przyznaniu zasiłku celowego w wysokości 80 zł miesięcznie od 1 marca do 30 kwietnia. - Pomagamy na tyle, na ile pozwala nam ustawa o pomocy społecznej i posiadane możliwości finansowe. Na pewno nie pozostawiliśmy tego człowieka bez pomocy. Dostaje od nas pieniądze na zakup węgla i jedzenia, otrzymuje żywność unijną - mówi Małgorzata Ochęduszka z MGOPS. Jerzy Adamczyk uważa, że pomoc jest niewystarczająca. Mówi, że na zakup węgla dostał 200 złotych, podczas gdy tona kosztuje 800 złotych. - Na same leki wydałem w tym miesiącu 90 złotych. Nie mam za co kupić chleba - mówi. Pokazuje leżący na stole kawałek tłustego mięsa, który dostał od sąsiadki. Żywi się nim, odkrawając po kawałku. - Może to człowiek niezaradny, ale na pewno nie pijak. Odkąd tu zamieszkał nie słyszałem, by robił jakieś awantury, kradł, jest raczej spokojny - mówi jeden z sąsiadów. Kierująca MGOPS w Proszowicach Małgorzata Gołębiowska obiecuje, że sprawdzi, czy jest możliwość udzielenia Jerzemu Adamczykowi pomocy w większym niż do tej pory zakresie. Z drugiej strony zastrzega: - Na pewno nie jesteśmy w stanie wziąć go na swoje utrzymanie. Proszę pamiętać, że ten człowiek ma rodzinę, która przede wszystkim jest zobowiązana do pomocy. A skoro żona i dzieci nie utrzymują z nim kontaktów, to muszą być jakieś tego powody - mówi. Jerzy Adamczyk do marca 2005 roku mieszkał z rodziną w jednej z sąsiednich miejscowości. Relacje co do tego, dlaczego doszło do rozstania, są odmienne. Adamczyk twierdzi, że bliscy "wygonili go z domu, który sam budował". Tymczasem syn, z którym udało nam się dziennikarzom skontaktować zapewnia, że ojciec sam zdecydował, że chce mieszkać osobno. - Nikt go nie wyganiał. Już wcześniej czasowo odchodził z domu, aż w końcu odszedł na dobre. Teraz chciał wrócić, ale po pięciu latach nie widzimy już takiej możliwości - powiedział. Aleksander Gąciarz proszowicki@dziennik.krakow.pl Czytaj więcej w dzisiejszym "Dzienniku Polskim": Ogień niszczy domy Radni nie spieszą się ze sprzedażą działek Będzie narada w sprawie systemu sterowania