Jeśli zostanie sporządzony akt oskarżenia, sprawę będzie musiał wyjaśnić przed sądem, zresztą nie po raz pierwszy, właściciel barek Artur K. Na razie cała sprawa utkwiła w martwym punkcie. Urząd Miasta zdziałać może niewiele, podobnie jak z terenem, który dzierżawi Artur K. Choć stosowna umowa wygasła, gmina usunąć firmy armatora nie może, ponieważ wcześniej dopuścił się on tam samowoli budowlanej i do czasu zakończenia toczącego się w sprawie postępowania sądowego zgodnie z prawem może tam przebywać. Zdaniem urzędników, prawnicy Artura K. skutecznie odwołują się od każdej decyzji, w efekcie czego sprawy ciągną się latami, a wszelkie działania podejmowane przez różne instytucje okazują się bezskuteczne - podkreśla gazeta. Gdy należące do armatora barki zerwały się 1 września z cum i uderzyły w stopień Dąbie, stwarzające śmiertelne zagrożenie dla Krakowa, pojawiły się poważne problemy. Wysoki poziom wody w Wiśle sprawił, że na ich wyciągnięcie - jedna z nich złamała się na pół - nie było szans. Dopiero 20 września płetwonurkowie zeszli pod wodę i ustalili, że barki są nie tylko zalane, ale i zakleszczone. By je wydobyć - a potem odholować - trzeba będzie użyć m.in. specjalnych balonów napełnionych powietrzem. Cała operacja będzie kosztowała dziesiątki tysięcy złotych. Sprawę bada prokuratura. O tym, kto pokryje koszty akcji prawdopodobnie zadecyduje sąd - czytamy w "Dzienniku Polskim". FB.init("baac9ef38ccd29fc91ce2d9d05b4783b");