- Trafiłem do Auschwitz jako 9-latek, w sierpniu 1944 roku z Warszawy. W obozie straciłem całą rodzinę. Byłem w nim do końca. Pamiętam 27 stycznia. Bałem się jak każde dziecko. Gdy weszli zwiadowcy radzieccy, nie wiedziałem, co się dzieje, ale oni byli dla nas bardzo przychylni. Wyszedłem do nich. Gdy mnie zobaczyli, jeden dał mi dwie konserwy, a drugi - garść kostek cukru. Podzieliłem się z kolegami. Było nas ze dwudziestu. Po kilku dniach trafiłem do szpitala - wspominał w czwartek. Byli więźniowie przyjeżdżają do byłego Auschwitz, by dawać świadectwo prawdzie. - Dawanie świadectwa to coś, co wypełnia nasze życie. Aktywność zawodowa już się kończy, życie staje się puste, a tu jesteśmy potrzebni, czujemy, że robimy coś poważnego, coś ważnego - powiedziała była więźniarka Zofia Posmysz-Piasecka. Posmysz-Piasecka, mówiąc o pojednaniu polsko-niemieckim i komentując fakt, że w uroczystości uczestniczą prezydenci obu krajów, powiedziała: "Pierwszym sygnałem była dla mnie wizyta Benedykta XVI i jego wspaniała słowa: "Ja, syn narodu niemieckiego, nie mogłem tu nie przybyć". To było dla mnie wstrząsające. A jeszcze to, że zrządzeniem Opatrzności po papieżu Polaku nastał papież Niemiec" - mówiła. Zdaniem byłego więźnia Tadeusza Sobolewicza jego "wizyta to znak, że więźniowie, którzy jeszcze żyją i mają siłę tu przyjeżdżać, chcą oddać hołd tym, którzy zostali zamordowani". - Nie mogę zapomnieć moich wspaniałych kolegów, którzy tu zginęli i których tu spalono. Zawsze zapalam świeczkę w krematorium. O nich trzeba pamiętać. O wspaniałym czynie świętego Maksymiliana Kolbego. Nie można o tym zapomnieć. O tylu wspaniałych żołnierzach, którzy tu, mimo prześladowań, w dalszym ciągu walczyli z nienawiścią. Trzeba odrzucić nienawiść. Tylko w pojednaniu, w tolerancji, można uzyskać coś dobrego - mówił Tadeusz Sobolewicz