W zakończonym przed krakowskim sądem procesie Jerzy K. odpowiadał za zlecenie zabójstwa znajomego, zorganizowanie kilku napadów na niego i podżeganie do zabójstwa znajomej. Prokurator wniósł o skazanie Jerzego K. na dożywocie za zlecenie zabójstwa i karę 25 lat za podżeganie do drugiego zabójstwa. Łącznie wnosił o dożywocie. Kar 25 lat pozbawienia wolności chce prokuratura dla dwóch mężczyzn oskarżonych o zabójstwo, a kilkunasto- i kilkuletnich wyrów wobec pozostałych trzech oskarżonych za napady. Wyrok w tej sprawie zapadnie prawdopodobnie w grudniu. W piątek Jerzy K. w ostatnim słowie drobiazgowo ustosunkowywał się do zarzutów, do których nie przyznał się podczas procesu. Jak zapowiedział, do dalszych dowodów ustosunkuje się na kolejnej rozprawie, "bo się na tym zna". Według ustaleń prokuratury, motywem działania Jerzego K. była chęć przejęcia przez niego opieki nad 10-letnią pasierbicą zamordowanego mężczyzny. Kiedy nie udało mu się tego zrealizować "po dobroci", policjant osaczał rodzinę organizując napady rabunkowe. W końcu - obawiając się dekonspiracji - wydał polecenie zabójstwa ojczyma dziecka. Śledztwo w tej sprawie trwało dwa lata i - jak podkreślała prokuratura - było bardzo trudne z uwagi na motywy działania Jerzego K. oraz podejmowane przez niego próby zacierania śladów i wpływania na przebieg postępowania. Jak ustalono, 53-letni nadkom. Jerzy K., biegły sądowy i pracownik laboratorium kryminalistycznego KWP w Krakowie, zainteresował się 10-letnią córką konkubiny swojego kolegi Jacka F. Obaj znali się od blisko 20 lat; Jacek F. remontował mu mieszkanie. Otoczył dziecko opieką, przyjmował w domu, gdzie jego żona pomagała jej w nauce, organizował zajęcia hippiczne. Obiecywał sfinansowanie operacji niepełnosprawnej siostry dziewczynki - w razie wyrażenia przez rodzinę zgody na adopcję dziewczynki. Jednak matka dziewczynki, ani jej konkubent Jacek F., nie chcieli się zgodzić na adopcję dziecka. Wtedy Jerzy K. - zdaniem prokuratury - podjął działania zmierzające do skłócenia pary i wykazania, że nie są w stanie się nią opiekować. Zlecił znajomemu zorganizowanie dwóch napadów rabunkowych na mieszkanie Jacka F. i jednego wymuszenia rozbójniczego. Mężczyzna doprowadził nawet do tego, że rodzina Jacka F. poczuła się zagrożona i konkubina trafiła z czwórką dzieci do ośrodka interwencji kryzysowej, sam Jacek F. - do rodziny, a dziewczynka zamieszkała u niego i jego żony. Jednak podejrzenia co do roli Jerzego K., jakich nabierała głównie matka dziewczynki, skłoniły policjanta do polecenia zabójstwa Jacka F. Po nim miała zginąć matka dziewczynki, lub - jak wynika z materiału dowodowego - pozostać na wózku inwalidzkim tak, by nie mogła sprawować opieki nad dzieckiem?. Pod koniec czerwca 2004 roku trzej mężczyźni kierowani przez Jerzego K. porwali z przystanku Jacka F., pobili go i w bagażniku samochodu podjechali przed siedzibę Wojewódzkiej Komendy Policji. Tam do samochodu zszedł Jerzy K., i sprawdził bagażnik, odgrażając się Jackowi F., po czym wrócił do pracy. Przebieg porwania, obecność Jerzego K. na miejscu i późniejsze wyjście na parking policyjny, prokuratura udokumentowała m.in. billingami telefonicznymi, ponieważ wspólnicy kontaktowali się telefonicznie; wydrukiem z pobliskiego bankomatu, w którym Jerzy K. pobrał 1500 zł dla dwóch uczestników zabójstwa; oraz rejestrami jego wejść i wyjść z komendy policji. Nagie zwłoki Jacka F., skrępowane drutem i obciążone pustakami, wyłowiono na początku lipca 2004 roku w Rożnowie. Dzięki nieostrożnemu użyciu telefonu ofiary przez jednego ze sprawców, zeznaniom świadków zdobytym dzięki programowi telewizyjnemu "997" prokuratura mogła stopniowo odkrywać szczegóły, przebieg wydarzeń i kolejnych podejrzanych. Jerzy K., który w toku śledztwa przeszedł na policyjną emeryturę, nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów i nie odnosił się do zarzutów. W toku śledztwa był badany przez biegłych lekarzy, którzy nie kwestionowali jego poczytalności. Prokuratura kierując do sądu akt oskarżenia zapowiadała, że będzie się domagać kary dożywocia. - Nie wiem, jaki debil stwierdził, że ja chciałem zabić Jacka, żeby przejąć opiekę nad dzieckiem. To jest jakieś chore myślenie - mówił w ostatnim słowie Jerzy K. - On nie był jej ojcem, nie był jej opiekunem. Poza tym moja żona nigdy by się na to nie zgodziła - dowodził oskarżony. - Nigdy nie było żadnego zlecenia zabójstwa. Takie coś jest po prostu niemożliwe - zapewniał.