Właścicielka psów wykazała się sporym sprytem i zaradnością. Zaraz po ataku psów zamknęła na trzy dni restaurację i prawdopodobnie spodziewając się kontroli sanepidu dokładnie umyła cały lokal i kuchnię, poniekąd zacierając ślady - dlatego inspektorzy ich nie wykryli. - Oczywiście, że mogło się tak zdarzyć, ale przypominam, że nie mamy podstaw do przeprowadzenia kontroli, jeżeli zakład nie działa, a ten nie prowadził działalności gastronomicznej przez trzy dni - mówi Adam Jędrzejczyk z krakowskiego sanepidu, zapewniając, że jego pracownicy codziennie byli przed restauracją, jednak mogli do niej wejść dopiero po otwarciu, czyli w piątek. Właścicielka amstaffów uratowała więc lokal. Prokuratura czeka jednak jeszcze na opinię biegłych, by móc przesłuchać kobietę. Jeśli na tej podstawie zostaną jej postawione zarzuty, może zostać skazana nawet na karę więzienia. Zdarzenie miało miejsce 4 sierpnia. Według ustaleń policji, dziewczynka wraz z dwójką innych dzieci poszła na zaplecze restauracji do toalety. Tam nagle z kuchni wypadły dwa amstaffy i zaatakowały Włoszkę. Dziecko trafiło do szpitala, gdzie przeszło operację. KRAKÓW: AMSTAFFY ATAKOWAŁY JUŻ WCZEŚNIEJ PIES DOTKLIWIE POGRYZŁ 5-LETNIE DZIECKO