Stanisław Kmiecik - bo o nim mowa - maluje. Od lat. Brak rąk w niczym mu nie przeszkadza. Jeździ też autem, uwielbia rajdy terenowe, słucha metalu, chodzi na koncerty i ma pięcioro dzieci. Ale na koncert - jak się okazuje - nie wejdzie. Ewentualnie tak, żeby nikogo nie "spłoszyć". - Na miejscu byłam ja, mąż i dwójka naszych przyjaciół. Przyjechaliśmy w niedzielę (30 grudnia - przyp. red.) na koncert zaprzyjaźnionego zespołu Antidotum w lokalu "Bohema". Dwie godziny wcześniej mąż przywiózł tam instrumenty. My poszliśmy zostawić kurtki w szatni, a Staś czekał przy ochroniarzu i zauważyłam, że pan nie chce go wpuścić. Mężczyzna zawołał kolegę, żeby skonsultować, czy można wejść w takich spodniach (miał na sobie spodnie moro i zieloną, materiałową kurtkę - przyp. red.). W pewnym momencie ochroniarz stwierdził, że mąż może wejść w tych spodniach, ale kurtkę musi ściągnąć, co było niewykonalne, bo w środku były atrapy rąk. Wytłumaczyłam panu, że wchodzimy tak do wszystkich lokali, że nikt nigdy nie stwarzał problemu, bez względu na prestiż miejsca lub wydarzenie, które ma akurat miejsce - mówi Monika, żona Stanisława Kmiecika. "To jawna dyskryminacja" - Ochroniarz w końcu stwierdził, że jak mąż zdejmie kurtkę to będzie mógł usiąść w kącie, żeby "nie płoszyć gości w restauracji". Samo to sformułowanie spowodowało, że stwierdziłam, że równie dobrze mógłby nas posadzić obok toalety. To było poniżające. Każdy ma prawo do równego traktowania i do szacunku. Selekcja w takim miejscu jest śmieszna. Tutaj bardziej chodziło im o to, żeby odizolować się od pewnych grup młodzieży. My chcieliśmy tylko zobaczyć występ kolegów. Chłopcy z zespołu próbowali się wstawić za Stasiem. Okazało się to bezskuteczne. Na prośbę o kontakt z szefostwem, ochroniarz stwierdził, że nie może ich niepokoić, "bo jest niedziela". Żyjemy w takich czasach, że jeśli gdzieś przychodzi osoba niewidoma z psem-asystentem, czy poruszająca się na wózku, zwykle nie stwarza to żadnych problemów. A osobie bez rąk każe się ściągnąć kurtkę, w której są atrapy. To paranoja - dodaje. - Ta sytuacja to jawna dyskryminacja. Co ciekawe, na stronie internetowej "Bohemy" chwalą się tym, iż jest to miejsce przyjazne niepełnosprawnym - mówi Stanisław Kmiecik. "Mogą wyjść z tego dobre rzeczy" - Przychodzi do nas sporo niepełnosprawnych klientów i nigdy nie było takiej sytuacji. Wszystkich traktujemy tak samo, ale nie wpuszczamy osób, które są nieodpowiednio ubrane - tłumaczy osoba pracująca w "Bohemie". Właściciel "Bohemy" sprawę tłumaczy nieporozumieniem: - Jest nam bardzo przykro i ubolewamy nad tym, co się stało. Część informacji, które krążą na nasz temat jest nieprawdziwa. Przeprosiłem już państwa Kmiecików. Uważam to za medialne nagłośnienie sprawy. Strój pana Kmiecika był nieodpowiedni. Zarówno ochroniarz, jak i pan Stanisław z żoną wykazali się nadwrażliwością. Wystarczyło trochę dobrej woli. Ochroniarz pozwolił im wejść, ale nie na salę restauracyjną. Nastąpiła pomyłka, nieporozumienie - mówi. - Właściciel lokalu dzwonił do nas z przeprosinami. Paradoksalnie - mam nadzieję - mogą wyjść z tego dobre rzeczy. Miasto otwiera się na ludzi niepełnosprawnych. Dostałam już zaproszenie od innej restauracji, która tłumaczyła, że nie we wszystkich miejscach można się spotkać z takimi sytuacjami. Myślę, że też w "Bohemie" - szczególnie teraz - nie będzie już takich wydarzeń. Może i dobrze się stało, bo teraz zwróci się uwagę na problemy osób niepełnosprawnych - dodaje Monika Kmiecik. AD