Młody człowiek w kwietniu tego roku, jadąc volkswagene-golfem, potrącił na drodze w Sieniawie 28-letnią mieszkankę tej wsi - Katarzynę N. Dziewczyna zginęła na miejscu. Idącego z nią mężczyznę od tragedii uchronił tylko refleks - zdążył wskoczyć do rowu. Sprawca wypadku miał 1,6 promila alkoholu we krwi . Dodatkowo, Władysław K. jechał wtedy bez prawa jazdy, które odebrano mu za wcześniejszą jazdę po spożyciu alkoholu. Oskarżycielem posiłkowym w procesie był ojciec zabitej dziewczyny. On też - po przeproszeniu rodziny przez skruszonego sprawcę śmiertelnego wypadku - nie zgodził się na karę, której dobrowolnie chciał się poddać, czyli cztery lata więzienia. Rozżalona rodzina podnosiła, że jechał po pijanemu mimo odebranych uprawnień. Zawinił więc podwójnie. W dniu, kiedy doszło do tragedii, Katarzyna N. wracała z cmentarza. Towarzyszył jej kuzyn, który właśnie wrócił z USA. Gdy zza zakrętu wypadł rozpędzony volkswagen - już było wiadomo, że jego kierowca nie panuje nad samochodem, a pojazd nie porusza się normalnie. Katarzyna i jej kuzyn próbowali uciekać do rowu. Dziewczyna nie zdążyła. Potem leżała na jezdni, a jej towarzysz siedział w rowie. Widział to zeznający na procesie kierowca poloneza, w którego uderzył volkswagen po potrąceniu Katarzyny. Przyczyną jej śmierci było złamanie kręgosłupa. Kierowca volkswagena miał powtarzać: "Co ja narobiłem!". Prędkość jego samochodu jadącego przez teren zabudowany musiała jednak sięgać ok. 120 km na godzinę, przy dopuszczalnej w tym miejscu 50 km. Ponieważ kolejna jazda po pijanemu nie była dla Władysława K. okolicznością łagodzącą - jego obrona mogła bazować tylko na wyrażonej skrusze. Sąd nie przychylił się do prośby oskarżonego o 4-letnią karę więzienia. Anna Szopińska anna.szopinska@dziennik.krakow.pl