W środę do bocheńskiego szpitala zgłosiła się 17-latka z krwawieniem poporodowym prosząc o pomoc medyczną. Twierdziła, że doszło do poronienia i urodziła martwe dziecko - płód dziewczynki przywiózł w reklamówce jej 19-letni partner. Lekarze udzielili pacjentce pomocy, ale nabrawszy podejrzeń zawiadomili policję. Wkrótce prokuratura wszczęła śledztwo. Po przesłuchaniu ojca dziecka postawiła mu bardzo poważne zarzuty. Nic dziwnego, po historii jaką opowiedział śledczym. Ciąża była najwyraźniej niechcianym owocem związku dwójki młodych wiśniczan. Dlatego postanowili ją usunąć. 19-latek wyszukał w internecie lek i sposób wywołania poronienia. Z ustaleń prokuratury wynika, że aplikował go dziewczynie (jak twierdzi za jej zgodą) między 8 a 12 maja. Była wtedy w 30-32 tygodniu (8 miesiąc) ciąży, a dziecko osiągnęło już zdolność do samodzielnego życia. W środę podany lek wywołał akcję porodową (w domu chłopaka). Dziecko urodziło się - chyba wbrew oczekiwaniom rodziców - żywe. Wcześniak miał szanse na przeżycie, gdyby natychmiast zajęli się nim lekarze. Ale pomocy nie wezwano. Dziewczynka zmarła. Po przesłuchaniu w prokuraturze 19-latek usłyszał dwa zarzuty: usiłowania zabójstwa (za podanie leku mającego wywołać poronienie) oraz zabójstwa - za zaniechanie jakichkolwiek działań, mimo posiadania takich możliwości, które pomogły by przeżyć wcześniakowi. Prokuratura zawnioskowała o aresztowanie go na 3 miesiące. Matka dziecka przebywa jeszcze w szpitalu, dopiero gdy lekarze na to pozwolą, zostanie przesłuchana. Jeśli potwierdzi się, że wszystko działo się za jej przyzwoleniem i zgodą, zapewne i ona usłyszy prokuratorskie zarzuty. Za usiłowanie zabójstwa grozi do 8 lat więzienia, za zabójstwo - teoretycznie nawet dożywocie. Tomasz Stodolny