W ciągu dwóch tygodni na terenie Waksmundu doszło aż do czterech podpaleń. Seria zaczęła się 11 marca, gdy z dymem poszło 90 arów młodnika przy ul. Świerkowej. Do następnego pożaru doszło 13 marca, spłonęła wtedy szopa na drewno przy ul. Na Równi. Trzy dni później wybuchł kolejny pożar - w ogniu stanął drewniany budynek gospodarczy przy ul. Nowotarskiej. 18 marca natomiast ogień pojawił się w przybudówce do drewnianej szopy. Sprawę nagłośnił m.in. "Dziennik Polski". Mieszkańcy nie mogli spać, a strażacy cała dobę czuwali w gotowości. Na szczęście podpalacz został zatrzymany. Chłopak przyznał się do podpaleń, ale nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to robił. Po przesłuchaniu 14-latek został wypuszczony do domu, bo funkcjonariusze - ze względu na jego wiek - nie mogli wg przepisów go zatrzymać. Prawdopodobnie gimnazjalista odpowie przed sądem rodzinnym. Kara może być surowa, bo straty, jakie spowodował rozniecanymi pożarami, oszacowano na ponad pół miliona złotych. Znając jednak orzeczenia polskich sądów, karę najbardziej odczują rodzice.