- To był taki zawodnik, który codziennie pił. W końcu się doigrał - mówi mieszkaniec Bielaw o śmierci Stefana O. z Kierzna. Takich "zawodników" we wsi jest wielu. Piją codziennie. Mieszkańcy się do nich przyzwyczaili. Często nie zwracają już na nich uwagi i omijają szerokim łukiem. - Chleją, ale to ich sprawa - dodaje drugi mieszkaniec Bielaw. Nie wszyscy są tak obojętni. - "Rączka" (Stefan O. - przyp. red.) już nieraz leżał pod naszym płotem. Ojciec często go odwoził do Kierzna. A byli też obcy ludzie, którzy przez przypadek przez wieś przejeżdżali i go zabierali. Pamiętam, że jak była zima, to jego syn Mariuszek pożyczył od nas sanki i go zaciągnął z kolegami. Pomagamy tym pijaczkom, jak możemy - zapewnia pani Jolanta. Nie zamarzł "Rączka" uważany był w wiosce za nieszkodliwego pijaczka. Miał rentę, z której stawiał kolegom. Pili dopóki nie urwał się im film. Nie było to niebezpieczne latem. "Zawodnicy" nie przestali jednak nawet w listopadzie. Zimno im niestraszne. - Bar zamykamy ok. 22, ale ogródek piwny zostawiamy otwarty, bo wielu klientów siedzi tam jeszcze długo po zamknięciu, i tak przez cały rok - opowiada mąż właścicielki baru w Bielawach. I właśnie w tym ogródku zginął Stefan O. Wbrew obiegowej opinii przyczyną jego śmierci nie było zamarznięcie. Zastępca prokuratora rejonowego w Nowej Soli Łukasz Wojtasik zdradza wyniki sekcji zwłok, które wskazują na przyczynę zgonu. - Mężczyzna przewrócił się i uderzył o posadzkę lub ktoś uderzył go w tył głowy. Zmarł na skutek krwotoku wewnętrznego mózgu. Miał również pęknięta czaszkę - informuje. Mężczyznę zaleziono w ogródku piwnym. Leżał skulony na betonie. Czy doszło do morderstwa? Nikt z mieszkańców nie może w to uwierzyć. - Na pewno się przewrócił - stwierdza mieszkanka Bielaw. Dziennikarzowi "GR" udało się dotrzeć do świadka zdarzenia. Uderzył aż zadudniło Sprawę wyjaśnił Tadeusz Kępka z Bielaw, który był kolegą Stefana O. - Od czasu do czasu razem wypiliśmy. Rzadko w barze, częściej w domu - tłumaczy. Wypiera się, że we Wszystkich Świętych pił ze Stefanem O. Ma nawet alibi. Około godziny 17.00 poszedł do baru ze swoim szwagrem, żeby kupić wódkę. - Szykowaliśmy domową imprezę - mówi pan Tadeusz. Opowiada, co zobaczył, kiedy wszedł do ogródka piwnego. Było tam wielu mieszkańców Bielaw, których nie chce wymienić z imienia i nazwiska. Na środku stał zupełnie pijany Stefan. Chciał coś powiedzieć. Zrobił dwa kroki do przodu. Stracił równowagę i przewrócił się do tyłu. Głową uderzył o beton. - Aż zadudniło - dodaje T. Kępka i pokazuje plamę krwi, która została w ogródku. Nikt na leżącego człowieka nie zwrócił uwagi. Wszyscy byli zbyt pijani, żeby zareagować. Pan Tadeusz zawołał znajomego. Ten wyszedł z baru i podniósł Stefana. - Ja sam nie dałbym rady go podnieść. Znajomy posadził go na ławce. Widać było, że ma krew na głowie, ale rozmawiał i wszystko było w porządku - mówi pan Tadeusz. Przyznaje, że trudno było się z nim dogadać, ale na pewno nie stracił przytomności. Zdaniem T. Kępki, czuł się dobrze i nie podejrzewał, że coś mu się stało. Pana Tadeusza poniosły jednak nerwy. Wykrzyczał do "kolegów" Stefana O., że są pojeb..., że tak spili człowieka. Miał pretensje, że "Rączka" ledwo trzyma się na nogach. - Tacy koledzy. Niech oni mówią, dlaczego nie wezwali pogotowia i nie interesowali się gościem - krzyczy T. Kępka. Koledzy zapadali się pod ziemię. Żaden z nich nie chciał z nami rozmawiać. - Wojtek nic nie wie. On z nim nie pił. Szybko stamtąd poszedł - usprawiedliwia swojego brata mieszkanka Bielaw. Anonimowy mieszkaniec wsi dodaje szeptem, że nikt nic nie pamięta. - Podobno byli tak pijani, że urwał się im film i nie wiedzą, jak to się stało, że Stefan tam został - mówi. Siostra Stefana O. uważa, że to wina wszystkich mieszkańców wsi, którzy libację widzieli. - Żeby nikt nie zauważył, że człowiek potrzebuje pomocy? Totalna znieczulica - stwierdza. Syn Mariusz strasznie się denerwuje. Był tego dnia z ojcem, ale on kazał mu pójść do domu. - Poszedłem i nie wiem, co się stało - opowiada. Zawsze pomagaj! Prokurator Ł. Wojtasik informuje, że jeżeli ktoś wie, że druga osoba potrzebuje pomocy, a jej mu nie udziela, to grozi to utratą wolności nawet na trzy lata. - Nic jednak nie wskazuje na to, że w tym przypadku tak było - dodaje Ł. Wojtasik. Uważa, że Stefan O. nie leżał nieprzytomny na posadzce. Przynajmniej nikt go w takim stanie nie widział. Takich tragedii może być więcej. Zbliża się zima. Nieudzielenie pomocy temu, który śpi na mrozie, również może skończyć się tragicznie. Nie potrzeba do tego upadku i zakrwawionej głowy. Zapytani, czy zawsze pomoglibyśmy osobie leżącej na ulicy, odpowiadamy, że tak. Jednak w rzeczywistości bywa różnie. Łukasz Kaźmierczak