Trochę dlatego, że być może zespoły wystraszył konkurs oparty na ocenie bębniarzy, trochę dlatego, że o zadyszce mówić może bluesowe środowisko. Po prostu ci, którzy wcześniej ścigali się w festiwalowych zawodach, dziś cieszą renomą na scenach w Polsce, a młodych bluesujących muzyków jakoś nie widać. Taką tezę wypowiedział i Tadeusz Szechowski, dyrektor Nowosolskiego Domu Kultury i Andrzej Matysik, redaktor naczelny kwartalnika Twój Blues, patron medialny "Solówki". To, że zabrakło przesłuchań wyczynów "młodego pokolenia", nie przesądziło o muzycznych wrażeniach. Na pierwszy ogień poszedł jarociński S.O.U.L. Teoretycznie jest to zespół bluesrockowy powołujący się na amerykańskie korzenie, jednak ich koncert pokazał, że bliżej im do bardziej popularnych gatunków muzyki. Jeśli istnieje określenie pop-blues to S.O.U.L. zdaje się być doskonałym tego przykładem, co oznacza ni mniej ni więcej przyjemną godzinę z doskonałą i bezpretensjonalną zabawą. Obstawa Prezydenta to uznana polska marka o ponaddwudziestoletniej historii. Niezmiennie ton żywiołowej zabawie nadaje frontman Janusz "Estep" Wykpisz wspomagany przez ekspresyjnego gitarzystę Sławka "Hetmana" Sobieskiego. Nieodmiennym scenicznym atrybutem są polskie przekłady tekstów standardów bluesa, muzyczna żywiołowość i witalność wbita w czarne garnitury oraz przeciwsłoneczne okulary. W takim przebraniu po raz pierwszy przed nowosolską publicznością pojawił się harmonijkarz Igor Łojko z Zielonej Góry. Owacjom publiki nie było końca, a nie chodziło tu tylko o nowy image lidera Good Morning Blues, ale i siarczysty sound jego brzmienia w nowym zespole. W dwóch utworach - "Sweet home Alabama" Lynyrd Skynyrd i "Boom Boom" Johna Lee Hookera zagrał gościnnie gospodarz festiwalu Tadeusz Szechowski, jak go zaanonsowano "najlepszy w Europie bluesman wśród dyrektorów". Ten występ można potraktować jako odwołanie do klasycznej formy bluesa podczas tegorocznej "Solówki". W finale Mike Russell & Levandek Blues Team, czyli wspólne przedsięwzięcie amerykańskiej gwiazdy Mike'a Russela i jednego z najlepszych polskich perkusistów Zbigniewa Lewandowskiego oraz z pianisty Piotra Wrombela i basisty Andrzeja Ruska. Od pierwszych, miękkich bardzo dźwięków zrobiło się bluesowo i jazzowo zarazem, choć puls narzucony zaraz przez Russela nie pozostawił wątpliwości, że lider bandu pociągnie zaraz zespół w stronę żywiołów funky. Łatwość i lekkość, z jakimi muzycy poruszali się w tych gatunkach, stała się wiodącą cechą koncertu, którego słuchało się z wielką przyjemnością. Ot tak. Po prostu. Znienacka Mike Russel udał się w soulowe przestrzenie cytując Marvina Gaya i rozkręcał zabawę tak, że również publiczność ruszyła w tan. Humor, dobry nastrój i radość z grania lidera udzielał się wszystkim. - O! Uwielbiam grać ze Zbyszkiem - mówił po koncercie Russel. - Żartuję często, że on wymusił na mnie europejskie, jazzowe granie, a ja z kolei nauczyłem go grać prawdziwe funky. Uwielbiam ten przepływ energii wynikający z muzyki. Zauważyłeś, że w naszej czwórce grało też kilka generacji? Każdy z nas wnosi coś swojego, dlatego to brzmi tak różnorodnie - dzielił się z entuzjazmem swoją opinią. W Kawiarni Teatralnej tymczasem uczestnicy festiwalu mogli zobaczyć efekt pozamuzycznej pasji perkusisty zespołu Black&Blues Andrzeja Szymerowskiego opowiadającą o wydarzeniach ubiegłorocznej edycji "Solówki".