Może nie zawsze noszą takie same ubrania, ale towarzyszą sobie w dodatkowych zajęciach, śpiewają w chórze, w razie potrzeby solidarnie rezygnują z łakoci, razem nawet chorują. Codziennie o ósmej rano trzy siedmiolatki z identycznymi, czerwonymi tornistrami zgodnie maszerują do pobliskiej podstawówki. Są największym szczęściem mamy, babci i dziadka. Kwita z Panem Bogiem - Pierwszą ciążę straciłam, w drugiej miały być bliźniaczki. Na sali porodowej okazało się jednak, że jest jeszcze trzecia córeczka. Mówię więc, że jestem kwita z Panem Bogiem. Bo pierwsze dziecko mi zabrał, dwie dziewczynki mi dał tak po prostu, a trzecia, Ewa, jest gratis - żartuje Beata Makowska (36 lat) i pędzi zjeść zupę, która stygnie od kilku godzin. Jest jedną z najbardziej zapracowanych mam. Codziennie staje za kasą w markecie, odrabia lekcje z trzema córkami naraz, prasuje, gotuje, sprząta, pierze, biega do lekarzy, pomaga w dekorowaniu klasy, a w razie choroby troszczy się jednocześnie o trzy pacjentki. Nie myśli o sobie, lecz o córkach - po odejściu męża sama jest za nie odpowiedzialna. - Dobrze, że mieszkamy piętro wyżej, więc dopilnujemy dziewczynek, jak Beata jest w pracy - mówi Anna Wajs (58 lat), babcia trojaczek. Rozsadzone gaduły Od urodzenia jej dziewczynki robią wszystko razem. Razem miały niemowlęce kolki, razem się budziły i zasypiały. - Denerwuje nas, że ludzie się na nas gapią jak w zoo. Źle się wtedy czujemy - mówi Sandra Wajs w imieniu sióstr. Przez pierwsze dni w szkole siostry siedziały razem. Wychowawczyni miała jednak problem z rozpoznawaniem oraz uciszaniem gadających trojaczek. Teraz każda siedzi z chłopcem i to właśnie dzięki temu pani trafnie się do nich zwraca. Od razu siostry dały się poznać jako nierozłączne. Przez kilka dni razem chodziły na zajęcia wyrównawcze, potem miała na nich zostawać tylko Nicola. Ale Sandra i Ewa celowo zaczęły robić błędy na lekcjach, by pani znów skierowała je na dodatkowe zajęcia. A jak Ewa zachorowała, codziennie pamiętały, by wziąć dla niej mleko ze szkoły. Prosiły też nauczycielkę, by zadała siostrze literki do ćwiczenia. - Na chór do kościoła też chodzą razem i jednocześnie świeczki urodzinowe zdmuchują - dopowiada pani Anna. Życzliwe miasto Beata utrzymuje się z dziewczynkami z jednej pensji, alimentów i zasiłku rodzinnego. Radzi sobie i nie narzeka. Podkreśla, że ogromną pomoc dostaje od sąsiadów, znajomych, a nawet obcych osób. Delikatnie pytają, czy potrzebuje ubrań, przekazują też słodycze i książki na święta. - Bo w innych rodzinach jest tak, że młodsze dzieci noszą ubrania i buty po starszych. A ja muszę kupować wszystkiego od razu po trzy sztuki - wzdycha Beata Makowska. - Pomoc, którą otrzymuję od ludzi, dla mnie jest bezcenna. Wszystkim serdecznie dziękuję. Od urodzenia trojaczki cieszyły się też zainteresowaniem samorządu Wschowy. Ówczesny burmistrz Leon Żukowski przekazał rodzinie wyremontowane mieszkanie oraz wsparcie finansowe na wyprawkę. Obecny burmistrz Krzysztof Grabka zadbał o pieniądze na zakup przyborów szkolnych. Jego żona przynosi ubrania po swoich córkach. Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 we Wschowie przygotował dla dziewczynek trzy komplety podręczników. Mamę trojaczków zwolniono z wszelkich opłat szkolnych. A rada rodziców pokrywa wszystkie wydatki związane z wycieczkami i biletami. MARTA KRZYŻANOWSKA-SOŁTYSIAK