Kamil (17 l.) zachowywał się dziwnie już po powrocie ze szkoły. Przebrał się i wyszedł. Umówił się z dziewczyną. Do domu wrócił ok. godz. 20. Wspominał, że kiepsko się czuje. Zjadł zupę i położył się do łóżka. To zaskoczyło jego mamę. Nigdy nie kładł się tak wcześnie. Za chwilę wyszedł z pokoju, skarżył się na coraz gorsze samopoczucie. - Myślałam, że to żołądek. Syn poszedł do toalety na półpiętrze - opowiada pani Zofia. - Długo nie wracał, znalazłam go leżącego na podwórku. Kobieta wraz ze starszym synem wciągnęła Kamila do mieszkania. Przeraziły ich zakrwawione białka, powiększone źrenice, brak reakcji na światło i zerowy kontakt z otoczeniem. Próby rozmowy z Kamilem nic nie dały. - Próbowałam się dowiedzieć, co się stało, ale on coś majaczył, bełkotał niezrozumiale. Trudno było go zrozumieć. Wyłapywaliśmy tylko pojedyncze słowa - relacjonuje matka. - Postraszyłam go nawet policją. Okazało się, że wcześniej wymiotował. Walczyli ze śmiercią Dwadzieścia minut później, pani Zofia ze starszym synem Markiem zaprowadziła Kamila na komendę. Marek nie miał wątpliwości, że to narkotyki tak podziałały na brata. Na dyżurce 17-latek stracił przytomność i bezwładnie opadł na posadzkę. Dyżurny wezwał karetkę. Niestety, wszystkie były w terenie. - Nie było czasu, więc wzięliśmy go na ręce i na pieszo wyruszyliśmy do szpitala. Czas biegł nieubłaganie. Prosiłam Boga, by uratował moje dziecko - opowiada pani Zofia. - W okolicy Samochodówki podjechało pogotowie. Z izby przyjęć Szpitala na Wyspie od razu trafił na OIOM. - Jego stan był krytyczny, był mocno pobudzony i agresywny, nie reagował na polecenia. Bez wątpienia był odurzony jakimś środkiem - informuje Franciszek Tomków, ordynator OIOM. - W tym tygodniu to już drugi taki przypadek. W wtorek, chłopak przeszedł zapaść. Trzeba go było defibrylować. Na oddziale krzyczał, że widzi chodzące po ścianach duchy. Nie poznawał brata ani rodziców. - Każdy dzwonek telefonu był dal nas jak zwiastun zła. Lekarze mówili, że gdybyśmy nie zareagowali do razu, syn mógłby nie dożyć poranka - przyznaje zrozpaczona matka. W środę rano, stan zdrowia chłopca oceniano jako stabilny. Leżałby w grobie Lekarze ciągle nie wiedzieli, co Kamil zażył. A od tego uzależnione było jego leczenie. Gdy w szpitalu walczono o życie chłopca, policjanci próbowali ustalić, z kim kontaktował się feralnego dnia. Przesłuchano dziewczynę chłopaka i jego znajomych. - Dotarliśmy do kolegów Kamila, którzy dosypali mu do puszki z piwem środka halucynogennego - informuje podinspektor Sebastian Wojciechowski z żarskiej komendy. Chłopcu podano rozgniecione nasiona bielunia, popularnej rośliny ogrodowej. Jego owoce są silną trucizną, niewykrywalną przez żadne testy. Obecność toksyny mogłyby potwierdzić dopiero badania, ale analiza trwałaby kilka dni. A dla życia chłopca decydujące były godziny. - Lekarze twierdzili, że zażywa się je tylko raz i umiera powolną, bolesną śmiercią - płacze pani Zofia. - Powiedzieli, że Kamil cudem uniknął najgorszego. Policjanci bardzo nam pomogli, mój syn zawdzięcza im życie. Najbliżsi Kamila są już spokojni. Jego matka zastanawia się jednak, jak koledzy mogli zrobić mu coś podobnego. - Pomagaliśmy jednemu z nich, karmiliśmy go, gdy matka się nim nie interesowała, wiele razy u nas nocował. Przez jego głupi szczeniacki wybryk Kamil leżałby dziś w grobie. Lucyna Makowska Sebastian Wojciechowski, naczelnik sekcji prewencji KPP w Żarach Chłopcy traktowali to jak eksperyment. Chcieli zobaczyć, jaką reakcję wywoła u Kamila środek halucynogenny. Próba wprowadzenia kolegi w stan odurzenia o mały włos nie skończyła się dla niego tragicznie. Mam nadzieję, że to będzie nauczka dla wielu młodych ludzi. Apelujemy o ostrożność także do rodziców. W tym przypadku tylko zdrowy rozsądek i błyskawiczna reakcja najbliższych uratowały chłopaka. Piotr Grolewski, specjalista ds. uzależnień NZOZ Profil w Żarach Nastolatki znają działanie większości środków odurzających, a wiedza większości rodziców w tej materii jest mizerna. Według danych, które zbieramy w anonimowych ankietach, w czterech klasach jednej z żarskich szkół średnich do kontaktu z narkotykami i innymi środkami odurzającymi, z wyłączeniem alkoholu, przyznaje się 80 procent uczniów. Biorą, by zaimponować znajomym, przy zmianie szkoły - dla dodania sobie pewności. Wymusza to także moda i problemy młodych ludzi. Rodzicom radzimy stosować zasadę ograniczonego zaufania. Kontrolować, obserwować, nie bagatelizować problemów nastolatka. Rodzice boją się otworzyć przed terapeutą czy szkolnym psychologiem w obawie przed napiętnowaniem własnego dziecka. A to błąd. Dużo też zależy od szkół, dlatego prowadzimy programy profilaktyczne we wszystkich żarskich gimnazjach i szkołach średnich. Piotr Bogusławski, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Żarach: Bieluń dziędzierzawa, nazywany zwyczajowo daturą, jest dość popularną rośliną ogrodową. I bardzo niebezpieczną. Jej nasiona działają toksycznie na układ nerwowy, powodują pobudzenie psychoruchowe zbliżone do narkotycznego, halucynacje, omamy i drgawki. Inne objawy zatrucia to zaczerwienienie skóry, suchość w jamie ustnej, rozszerzenie źrenic. Spożycie dużej ilości nasion może prowadzić do zatrzymania oddechu, a w konsekwencji do śmierci.