"Czy naprawdę jestem jedynym winnym tego, co tam się stało? To, co tam się pojawiło, nigdy nie miało związku z miastem. Ani ja, ani moi urzędnicy nigdy nie wydawali żadnej zgody na to, aby pojawiły się tam substancje chemiczne" - przekonuje na Facebooku Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry. W sobotę zapaliła się hala magazynowa przy ul. Przylep-Zakładowa, a z ogniem walczyło 60 zastępów straży pożarnej. Politycy PO i PiS zaczęli przerzucać się w mediach społecznościowych odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację. Ta jednak nie jest zero-jedynkowa. Zielona Góra: Odpady chemiczne w Przylepie. Alarmowano już w 2014 r. Żeby lepiej zrozumieć sytuację, musimy się cofnąć do 2012 r. Przylep jest wsią zamieszkałą przez trzy tysiące osób, a na jej terenie znajduje się hala magazynowa po dawnych zakładach mięsnych. Nieruchomość od właściciela wydzierżawia spółka Awinion z Budzynia, która dziś już nie istnieje. W 2012 r. starosta zielonogórski daje firmie zezwolenie na gromadzenie odpadów wewnątrz hali. Jakiś czas po otrzymaniu dokumentu do Przylepu zaczynają przyjeżdżać ciężarówki wypełnione beczkami z chemikaliami. O tym, że coś jest nie tak, mieszkańcy zaczęli mówić w 2014 r. To wtedy Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska przeprowadził kontrolę przechowywania odpadów. Interia zapoznała się z wnioskami. Część beczek była źle zabezpieczona i otwarta, brakowało wanien ociekowych, a sam sposób przechowywania uniemożliwiał weryfikację odpadów. Nieprawidłowości było tak dużo, że inspektorat wniósł o uchylenie obowiązującego zezwolenia na prowadzenie działalności w trybie natychmiastowym. Z dokumentów wynika, że o wszystkim został powiadomiony wydział bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego w Lubuskim Urzędzie Wojewódzkim oraz komenda straży pożarnej w Zielonej Górze. Na łamach lokalnej prasy można przeczytać artykuły z tamtego okresu. Już wtedy okoliczni mieszkańcy skarżyli się na problemy z układem oddechowym i nieprzyjemną woń. Przylepie staje się Zieloną Górą Początkiem 2015 r. w ramach zmian administracyjnych Przylep zostaje włączone do Zielonej Góry i staje się częścią miasta. W praktyce oznaczało to, że prezydent Janusz Kubicki (rządzi Zieloną Górą od 2006 r. - przyp. red.) przyjął na swoje barki wszystkie zobowiązaniae, w tym to dotyczące składowania odpadów. To właśnie samorządowiec w 2015 r. cofnął spółce Awinion pozwolenie i nakazał jej uporządkowanie terenu. Przedsiębiorstwo z urzędowego nakazu nic sobie nie robiło. Prezydent nałożył najpierw 50 tys. zł kary na firmę, a potem kolejne. Spółka przestała jednak istnieć. Z relacji Kubickiego wynika, że miasto o pomoc w rozwiązaniu problemy zwróciło się wówczas do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska oraz odpowiednich ministerstw. Na wymianie urzędniczych pism jednak się skończyło. Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze: Substancje zagrażają mieszkańcom Na pytanie co dokładnie znajduje się w magazynach, odpowiedź kilka lat temu starali się znaleźć śledczy z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Prowadzili oni śledztwo przeciwko właścicielom firmy Awinion. W ramach postępowania prokuratura zleciła biegłym zrobienie analizy tego co znajduje się w beczkach w hali w Przylepie. "Sprawdzenie zawartości tych, do których był łatwy dostęp, dało podstawy, by wnieść niezwłocznie wniosek do sądu, by miasto zutylizowało składowisko, bo badania wykazały, że substancje zagrażają mieszkańcom. Są toksyczne, do tego łatwopalne" - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" prokurator Ewa Antonowicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. To właśnie dziennikarka "GW" Maja Sałwacka ujawniła wyniki przeprowadzonej ekspertyzy. "W raporcie, do którego dotarła 'Wyborcza', jest kilkanaście groźnych dla życia ludzi i zwierząt związków. Wiele z nich ma status trucizny lub substancji, które w dużej dawce powodują śmierć. Na liście są też te, które powodują bóle głowy, drgawki, działanie narkotyczne, nudności, podrażnienie błon śluzowych czy skóry, wywołują utratę przytomności, wymioty, zawroty głowy. W najlepszym przypadku kontakt z nimi może skończyć się pieczeniem oczu czy podrażnieniem dróg oddechowych" - czytamy w artykule. Wyrok sądu. Zielona Góra ma usunąć odpady "niezwłocznie" O tym, że to miasto ostatecznie ma usunąć odpady na swój koszt, zdecydował w marcu 2020 r. Naczelny Sąd Administracyjny. Sędziowie uznali, że ze względu na zagrożenie życia i zdrowia czynności zmierzające do usunięcia odpadów z terenu magazynu należy podjąć niezwłocznie. Miasto przetargów na usunięcie odpadów nie rozstrzygnęło, co w efekcie spowodowało, że zalecenia sądu nie zostały wykonane. Urzędnicy tłumaczyli to wzrostem cen. Szacowano, że uporządkowanie terenu to koszt w wysokości ok. 30 mln zł. "Nie zutylizowaliśmy, bo miasta nie stać na to, aby bez demolowania budżetu poradzić sobie z tym problemem samodzielnie. Zaraz ktoś powie, no tak, na to kasy nie ma, ale jest na baseny, boiska, szkoły, przedszkola, parki, boiska, szpitale to jest? Tak, to prawda, miasto buduje różne rzeczy, na które pozyskuje środki zewnętrzne. Są programy na to, aby dostać kasę na park, ale nie ma programów, aby dostać kasę na utylizację, taką mamy rzeczywistość w Polsce" - napisał w niedzielę rano prezydent Zielonej Góry, na swoim profilu na Facebooku. Z pomocą miastu nie przyszło także Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Pisma z prośbą o finansowe wsparcie nie przyniosły efektu. "Składowiska będą się palić, tak jak się paliły do tej pory" - Informacja, że płonie składowisko odpadów w Zielonej Górze, w ogóle mnie nie zaskoczyła. Biorąc pod uwagę, jak działają instytucje odpowiedzialne za ochronę środowiska w Polsce, to zaskakujące jest bardziej to, dlaczego tych pożarów jest tak mało. Osoby odpowiedzialne za zwożenie tych odpadów lub zaniedbania i późniejsze podpalenia w większości mogą spać spokojnie, bo nie muszą się obawiać żadnych konsekwencji - mówi w rozmowie z Interią Tomasz Borejza, dziennikarz serwisu SmogLab i autor głośnej książki "Odwołać katastrofę". - Właściwie składowiska płoną w całej Polsce z dość dużą regularnością. Czasem informacja o jakimś pożarze pojawi się na nagłówkach w mediach, będzie żyła przez jakiś czas, ale finalnie potem nie dzieje się nic. Składowiska będą się palić, tak jak się paliły do tej pory. Zmieniają się rządy, ale generalnie polityków ochrona środowiska i życia nie interesuje - dodaje. Według opublikowanego w marcu 2023 r. raportu Najwyższej Izby Kontroli w latach 2017-2022 r. wystąpiły 754 pożary w miejscach, gdzie składowano odpady. Tylko w mniej niż połowie przypadków udało ustalić się winnych. Z raportu NIK wynika, że walkę z odpadami utrudnia "brak współpracy lub choćby wymiany informacji między inspektoratami ochrony środowiska, starostwami, urzędami marszałkowskimi i jednostkami Państwowej Straży Pożarnej wyklucza skuteczne zapobieganie pożarom w miejscach gromadzenia odpadów". Zielona Góra: Odwołana ewakuacja mieszkańców Brak koordynacji działań widać także na przykładzie pożaru składowiska odpadów w Zielonej Górze. W sobotę, kilka godzin po pojawieniu się ognia, prezydent Kubicki przekazał informację o rozpoczęciu ewakuacji mieszkańców. Zielonogórzanie mieszkający w sąsiedztwie mieli zostać przewiezieni autobusami do wyznaczonych miejsc. Prezydent dodał również, że prosi o "szybkie przygotowanie się do ewakuacji". Jakiś czas po tej informacji wojewoda lubuski Władysław Dajczak poinformował, że ewakuacji nie będzie. "Wyniki badań nadal są korzystne i nie zagrażają zdrowiu i życiu mieszkańców. Badania chmury dymu prowadzone są w trybie ciągłym" - napisał wojewoda lubuski na Twitterze. - Powietrze jest bezpieczne, środowisko jest bezpieczne, mieszkańcy mogą normalnie funkcjonować - zapewniła z kolei w poniedziałek w Programie I Polskiego Radia minister klimatu i środowiska Anna Moskwa. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl