Gala K1, w której brał udział Tomek Makowski, nieco się skomplikowała. Żeby jednak nie plątać się w zawiłe ścieżki pomysłów menedżerów wystarczy jedynie zaznaczyć, że do końca nie było jasne, kto z kim będzie walczył. Tomek do walki solidnie przygotowywał się w Zakopanem. Wiedział, że zaplanowana walka będzie jedną z trudniejszych. Okazało się jednak, że przeciwnikiem Tomka nie będzie Mike Bandel, w wołowskich zawodach naprzeciw tomka stanął zawodnik z Tajlandii walczący pod banderą niemiecką. - Wiemy, jak walczą Tajowie - opowiada Makowski. - Przeważnie w pierwszej rundzie tylko badają, co kto prezentuje. Regułą jest także to, że w Tajlandii pierwszych rund się często nie punktuje. To skłoniło mnie i trenera do opracowania innej strategii walki. Po prostu od początku pójść na maksa - wyjaśnia Tomek. Jak mogliśmy przekonać się na własne oczy, ta strategia prowadzenia walki okazała się trafna. Choć pierwszy dosyć mocno został trafiony Makowski. - Dostałem mocny low kick, tę nogę czuję do dzisiaj. Ale za chwilę naruszyłem go, trochę go przytkało. Ruszył mocniej, przepuściłem go i udało mi się go trafić. Ten sierp wszedł tam naprawdę bardzo czysto, aż się przestraszyłem, że połamałem rękę, bo coś tam przy uderzeniu chrupnęło. Sam wołowski turniej Tomek ocenia dobrze, żałuje, że trzeba było zmieniać walczących tuż przed samą walką. - Miałem też sporą rzeszę kibiców, z Nowej Soli i z Nowego Miasteczka przyjechało sporo wielbicieli tego sportu. Nie kryję, ich obecność mobilizuje - dodaje. Za dwa tygodnie Tomek Makowski będzie walczył na gali we Wrocławiu. Nie wie jeszcze dokładnie z kim, nie wie też czy w K1 czy w Muay Thai. Po sobotnim wieczorze mogliśmy odczuwać pewien niesmak. Kibice ledwo co napoczęli czipsy i puszeczki, a już było po zawodach. Pozostaje zatem czekać na kolejną walkę Tomka, którą będziemy mogli oglądnąć w telewizji. Marek Grzelka