We wtorek w Zielonej Górze w wyniku gwałtownego wzrostu ciśnienia w instalacji gazowej i wybuchu gazu w domowych kuchenkach gazowych zginęła jedna osoba, a pięć zostało rannych. W rozmowie Zakrzewska podkreśliła, że zdarzenie w Zielonej Górze to pierwszy taki przypadek. - Takiej awarii nie było w historii firmy - na pewno w ciągu ostatnich 20 lat. Ogólnym powodem jest awaria infrastruktury technicznej. Niestety, nawet najbardziej rozwinięta infrastruktura czasem zawodzi. To był ten jeden przypadek na kilkadziesiąt lat - powiedziała. - Rolą stacji redukcyjnej gazu jest zmniejszenie ciśnienia gazu - ze średniego ciśnienia, którym jest przesyłany gazociągiem, na niskie ciśnienie - do sieci dla odbiorców - wyjaśniła Zakrzewska. - Każda taka stacja redukcyjna ma kilka systemów zabezpieczających na wypadek awarii. W tym przypadku nie zadziałał awaryjny ciąg redukcji średniego ciśnienia. Nie zadziałały też zawory zabezpieczające, które przy zbyt wysokim ciśnieniu powinny odciąć gaz - podała. Zakrzewska podkreśliła, że PGNiG na razie nie zna przyczyny tej sytuacji. - Sprawę bada zespół pod kierunkiem wiceprezesa ds. technicznych Dolnośląskiej Spółki Gazownictwa. Zespół dokona przeglądu tej stacji - trzeba będzie ją rozebrać, sprawdzić każdą część i zobaczyć, czy gdzieś nie było usterki - poinformowała rzeczniczka. - Szczegółowa analiza przyczyn wymaga czasu. Być może przyczyną był skok temperatury, który w ostatnich dniach miał miejsce i jakaś część nie wytrzymała. Jednak, gdyby to był powszechny problem, że przy podobnym spadku temperatury nie działa jakaś część stacji redukcyjnych, takich przypadków w całej Polsce byłoby więcej. Tymczasem dotyczy to tylko jednej zielonogórskiej stacji redukcyjnej. Nie wiem, co się tam stało. Za wcześnie, by o tym rozstrzygnąć - powiedziała. Zaznaczyła, że aby zapewnić gaz odbiorcom, którzy są go obecnie pozbawieni, PGNiG uruchomił już transport zastępczej stacji gazowej ze Zgorzelca. - Ta nowa stacja redukcyjna zostanie zainstalowana w Zielonej Górze. Potrzebujemy od doby do dwóch dób na jej założenie. Potem - dla bezpieczeństwa - będzie wykonana kontrola szczelności. Jeśli wszystko będzie w porządku, zaczniemy stopniowo przywracać dostawy gazu - mówiła Zakrzewska. Zapewniła, że firma wie, iż część odbiorców ogrzewa swoje domy gazem. - Na pewno w pierwszej kolejności będziemy chcieli przywrócić im dostawy gazu - zapewniła. - Stacje redukujące są kontrolowane co dwa tygodnie. Ta, która przestała działać, była niedawno kontrolowana - podała. Zakrzewska zaznaczyła, że już we wtorek specjaliści PGNiG skontrolowali dodatkowo sieć całej Zielonej Góry. - Prewencyjnie na terenie całego kraju prowadzimy takie kontrole, chociaż i tak każda taka stacja co dwa tygodnie jest sprawdzana - mówiła rzeczniczka. Podkreśliła, że jak dotychczas nie napłynęła z kraju żadna informacja o nieprawidłowościach. - Z naszej strony zachowujemy pełną staranność, bo pracując na co dzień z gazem, zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństw - zapewniła. Joanna Zakrzewska wyjaśniła zarazem, że instalacje gazowe, także te na osiedlach, ale poza budynkami, są w gestii "gazowni". - Sieć w budynkach należy do ich adaministratorów, którzy zwykle zawierają umowy z firmami posiadającymi certyfikat na takie prace - powiedziała. We wtorek przed godziną 17 zielonogórska straż pożarna otrzymała pierwsze zgłoszenia o wybuchach gazu w kuchenkach. Potem ich liczba zaczęła lawinowo rosnąć, zgłaszano również wycieki gazu. Łącznie podobnych zgłoszeń było ok. 40. Ewakuowano mieszkańców trzech osiedli - w sumie ok. sześciu tys. osób. Prokuratura Rejonowa w Zielonej Górze wszczęła śledztwo w sprawie rozszczelnienia sieci gazowej, a w konsekwencji wybuchu gazu i pożarów w mieszkaniach na osiedlach Pomorskim, Śląskim i Raculka.