- Sto metrów od miejsca, gdzie składowany jest nawóz, znajduje się ujęcie wody pitnej. Dzieci już mają choroby skóry. Lekarka powiedziała, że to prawdopodobnie od wody - mówi Zofia Tomczak z Radocina. Mieszkańcy opowiadają, że czasem w stercie nawozu szamoczą się zdychające kurczaki. Wysyłane przez mieszkańców m.in. do gminy i władz województwa apele z prośbą o pomoc nie przynoszą skutku. Bo - jak pisze dziennik - kogo obchodzi, że w tym smrodzie nie da się żyć? Kogo obchodzi, że dzieci płaczą, gdy mają jechać do szkoły? Rówieśnicy śmieją się z nich, że cuchną, bo tego odoru, którym przesiąka wszystko, nie są w stanie zlikwidować płyny do płukania tkanin, ani dezodoranty. Brunatne, cuchnące rozlewisko. Śmierdząca woda wypływa spod składowanego nawozu. Tuż obok jest budynek ujęcia wody - relacjonuje gazeta. Mieszkańcy są przekonani, że woda, którą piją, pochodzi właśnie z tego ścieku. Radna Halina Kuna pokazuje stos dokumentów. Wszędzie już pisała i wójt pisał. W odpowiedzi dowiedzieli się, że wszystko jest w porządku; wszystkie normy są przestrzegane. - Tak duża ilość kurzego nawozu nie powinna być składowana w jednym miejscu - uważa Janusz Tylzon z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. - Gmina może nakazać usunięcie nawozu. Są to odpady i wykorzystująca je firma powinna przedstawić program ich wykorzystania, czyli plan nawożenia. Składowana może być tylko ilość niezbędna - Tylzon przyznaje, że WIOŚ jest bombardowany listami z prośbą o zajęcie się tą sprawą. Właściciel firmy składującej nawóz Mirosław Szczepaniak przyznaje, że zdaje sobie sprawę z tego, że nawóz śmierdzi. Ale - podkreśla - wszyscy ludzie mieszkający na wsi doskonale przecież o tym wiedzą. A woda? - pyta dziennik. - Do końca tego roku pod składowisko nawozu zostanie przygotowana specjalna, szczelna płyta. Na razie przepisy jej nie wymagają - mówi Szczepaniak "Gazecie Lubuskiej".