Pan Edward jako żołnierz Armii Krajowej brał udział w "Akcji Burza". Walczył też z drugim najeźdźcą Armią Czerwoną. Działam na Lubelszczyźnie w oddziale partyzanckim "Hektora". Miał pseudonim As. To wtedy, miał miejsce słynny mord w Owczarni z 4 maja 1944 r. Oddział Armii Ludowej "Cień" zamordował żołnierzy AK z oddziału "Hektora". Przez wiele lat komunistyczna propaganda twierdziła, że było odwrotnie. Mord ten został potępiony przez władze Polskiego Państwa Podziemnego. Instytut Pamięci Narodowej prowadził śledztwo w tej sprawie, które właśnie zostało zakończone. W połowie lipca E. Szanc-Leźnicki otrzymał postanowienie o umorzeniu sprawy. Minęło tyle lat. Większość ludzi pamiętających mord w Owczarni już nie żyje. Spodziewałem się, że ta sprawa nie zostanie już wyjaśniona - przyznaje Edward Szanc-Leźnicki. Ludzie poznali prawdę E. Szanc-Leźnicki wspomina, że do tragicznego zdarzenia doszło we wsi Owczarnia w pobliżu Opola Lubelskiego. Przybył tam wraz ze swoim odziałem, by odebrać zrzut spadochronowy sprzętu i ludzi z Anglii dla walczących oddziałów AK. Zostali zaatakowani przez partyzantów AL oddziału "Cienia", ci bowiem sądzili, że strzelają do Niemców. Po chwili sytuacja się wyjaśniła. "Cień" przeprosił za pomyłkę. Oba oddziały zatrzymały się we wsi Owczarnia. Dowódca AL uznał, że to dobry moment na bliższe poznanie. Zarządzono zbiórkę obu oddziałów. W pewnym momencie w trakcie przyjacielskiej rozmowy "Cień" wyjął pistolet i z bliskiej odległości strzelił do dowódcy "Hektora". To było hasłem dla partyzantów AL, którzy otworzyli ogień do żołnierzy AK. Zginęło wówczas 18 ludzi odziału "Hektora". Po prowadzonym przez kilka lat śledztwie IPN umorzył je z powodu braku dostatecznych dowodów uzasadniających popełnienie zbrodni przeciwko ludzkości. Większość uczestników tego zdarzenia zarówno z AL, jak i AK już nie żyje. Dla mnie najważniejsze, że ta zbrodnia wyszła na jaw i ludzie poznali prawdę - zaznacza E. Szanc- -Leźnicki. Uratowała go zmiana nazwiska W czerwcowym artykule pan Edward opowiadał historię swojego życia pod nazwiskiem Leźnicki. Wywołało to spore zamieszanie wśród mojej rodziny i znajomych - stwierdza pan Edward. Tłumaczy, że to nie rodzina Leźnickich a Szanców została wywieziona na Syberię. Z nazwiskiem Leźnicki spotkał się pan Edward dopiero w roku 1944 kiedy to poszukiwany przez władze komunistyczne i NKWD zmuszony był zmienić swoje nazwisko. W związku z tą sytuacją otrzymał wówczas z konspiracyjnego sztabu AK niemiecki blankiet dowodu osobistego inblanco. Po głębszym namyśle przyjął nazwisko swojego znajomego Wojciecha Leźnickiego, który w tym czasie znajdował się po drugiej stronie frontu w okupowanej strefie niemieckiej. Człowiek ten był bardzo spokojny, nie należał do żadnej organizacji i miał opinię osoby ostrożnej. Dodatkowo był podobnego wzrostu. Zgadzaliśmy się również wiekiem - mówi E. Szanc-Leźnicki - Po latach widzę, że mój wybór nazwiska był strzałem w dziesiątkę. Blankiet wypełniłem w przeddzień mojego aresztowania. Jako Szanc byłbym z pewnością rozstrzelany, nazwisko Leźnicki uratowało mi życie. Zamiast na śmierć skazano mnie na 10 lat w Katyniu. Pan Edward przypomina, że NKWD podejrzewało, że jest kimś innym, ale nie mieli dowodów. Przyznaje, że nowe nazwisko kompletnie zmieniło jego życie. Musiał zmienić środowisko. Po latach próbował odnaleźć rodzinę kolegi, któremu zabrał nazwisko. W Szczecinie mieszka podobno jego córka. Ale nie udało mi się jej odszukać - oznajmia E. Szanc-Leźnicki.