Dotąd jednak nie skontaktował się z żyjącą w niepewności rodziną. Policja odwołała poszukiwania. Najbliżsi są przerażeni jego beztroską. Jak można tak zrobić - pyta Jolanta Koza, żona mężczyzny- wyjść bez słowa z domu i milczeć tyle miesięcy. Tylko łajdak tak postępuje. Mirosław Koza wyszedł z domu w sobotnie lutowe popołudnie. Miał jechać do Żar do bankomatu po pieniądze. Ostatni raz ktoś widział go w okolicy Kauflandu. Do domu nie wrócił. Zrozpaczona rodzina ściągnęła pracującą za granicą żonę. Akcję poszukiwawczą prowadzono przez kilka dni. Policjanci, strażacy, służby graniczne i ochotnicy OSP przeczesywali okoliczne lasy, zbiorniki wodne. Do poszukiwań zaangażowano śmigłowce z kamerami termowizyjnymi, psy tropiące i nic. Sprawdzano każdy sygnał o zaginionym. Rodzina korzystała również z pomocy jasnowidzów. To oni uparcie twierdzili, że Mirosław żyje. Plakaty z wizerunkiem i danymi M. Kozy można było znaleźć niemal na każdym słupie ogłoszeniowym w Żarach i Żaganiu. Oblepiono nimi większość sklepów, urzędów. W nich błagalna prośba o pomoc w ustaleniu miejsca pobytu ukochanego męża i ojca sześcioletniej Milenki i 17-letniego Kuby. Chłopak wraz z ochotnikami Kunickiej OSP szukał ojca. - A on okazał się zwykłym draniem - mówi Anna Żminkowska, matka Jolanty - Trzymał nas w niepewności w rozpaczy, żyliśmy w obawie, że ktoś wyrządził mu krzywdę, że go więzi. A on nam wyciął taki numer. Nie mogę w to uwierzyć. Najtrudniej z faktami pogodzić się jednak samej żonie i dzieciom. Milenka była w niego wpatrzona jak w obrazek, dla Kuby zawsze był wzorem, a Jolanta bezgranicznie mu ufała. By jak najszybciej spłacić długi i wyremontować mieszkanie po pożarze, kobieta pracowała w Niemczech. Mandat w Niemczech Pierwsze informacje o zaginionym do policji dotarły w kwietniu. Na terenie Niemiec został namierzony przez policję. Myślano, że może to zbieżność nazwisk. Kolejne doniesienia, dużo bardziej wiarygodne pochodzą z 24 czerwca. Mirosław Koza został zatrzymany przez policję w niemieckim Kulmbach w środkowej Bawarii. Prowadził forda iveco na angielskich numerach. Podczas rutynowej kontroli auta policjanci ukarali go mandatem za "łyse opony". Kwotę 70 euro zapłacił na miejscu. Mimo to, niemiecka policja przesłała treść mandatu do Polski na domowy adres M. Kozy. - Gdy przyszło to pismo, wątpliwości znikły jak bańki mydlane - opowiada w rozmowie telefonicznej Jolanta Koza, która z córką jest w Niemczech - Zastanawiałam się dlaczego nie napisał nawet kartki, kilku słów, choćby do dzieci, które żyły nadzieją. Wieści z Interpolu Poszukiwany był przez Interpol. Niemcy twierdzą, że informacje o nim pojawiły się na stronach internetowych tej międzynarodowej organizacji. Dlaczego nasza policja nie miała takich danych? Żonie zaginionego tłumaczyli, że nie mieli dostępu do Internetu. W lipcu żarska policja odwołała poszukiwania mężczyzny. J. Koza podejrzewa, że jej mąż po prostu uciekł jak zwykły tchórz. Według niej wszystko wcześniej zaplanował, bo nie znał żadnego języka, dziwne jest również to, że tak szybko znalazł pracę. - Dla mnie wszystko byłoby do przyjęcia, gdyby nie to, że tak postąpił z dziećmi - dodaje kobieta. - Żyłam z nim tyle lat i wydawało mi się, że go znałam, ale teraz dopiero wiem, jak bardzo się myliłam. Ufałam mu bezgranicznie, podejrzewam, że załamał się zaciągniętymi długami. Przez ponad rok Jolanta pracowała za granicą i przysyłała mężowi pieniądze, on często odwiedzał ją w Niemczech, ona przynajmniej raz na miesiąc przyjeżdżała do Żar. Nigdy nie przyszło jej do głowy, by sprawdzić kwity, czy mąż faktycznie spłaca systematycznie raty. -To był mój błąd - kończy. - Czas leczy rany. Ciągle próbuję zrozumieć, co się stało, co go do tego pchnęło. Ale nie pozwolę się dalej oszukiwać. Przez cały ten czas nawet grosza na dzieci nie przysłał. Teraz pozwę go do sądu o alimenty. Autor: Lucyna Makowska