Maria Tymczy (?65 l.), z bólem w klatce piersiowej zgłosiła się, 29 października 2006 r., do przychodni Medicus w Lubsku. W kolejce do gabinetu czekała półtorej godziny. Gdyby nie zasłabła, czekałaby pewnie dłużej. Pielęgniarka wykonała kobiecie badanie EKG, pobrała krew i zmierzyła ciśnienie. Jerzy Ichnowski, lekarz rodzinny kobiety, obejrzał wyniki i odesłał chorą do domu. Rodzinie zaś kazał dowieźć ją do szpitala. - "Do tego, gdzie sobie załatwicie" dodał na odchodnym - opowiada Wojciech Tymczy, syn zmarłej. - W domu mama straciła przytomność. Wezwaliśmy pogotowie, przyjazd ambulansu się opóźniał, bo nie było wolnego lekarza. J. Ichnowski odmówił przyjazdu. W końcu do chorej dotarła karetka z innym lekarzem, który wezwał pogotowie lotnicze i kobietę w ciężkim stanie przewieziono do szpitala w Zielonej Górze. Następnego dnia pani Maria zmarła. Obwiniał rodzinę Mąż i syn kobiety, przekonani o zaniedbaniach doktora., złożyli doniesienie do prokuratury. Śledztwo w tej sprawie trwało blisko rok. W grudniu 2007 r. prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu. - Błędnie odczytany wynik badania EKG doprowadził do błędnej diagnozy, a to z kolei naraziło pacjentkę na utratę zdrowia i życia - wyjaśnia Barbara Neneman-Szachnowska, prokurator rejonowy w Żarach. - Kobieta przeszła zawał, a wiedząc to, lekarz powinien wezwać karetkę, nie zaś odsyłać jej do domu. J. Ichnowski próbował zrzucić winę za śmierć kobiety na rodzinę. Twierdził, że zamiast jechać prosto do szpitala, zawieźli chorą do domu. - Musieliśmy wziąć odzież i przybory toaletowe dla mamy - tłumaczy W. Tymczy. - A gdy wszystko szykowaliśmy, straciła przytomność. Do szpitala już nie zdążyliśmy jej dowieźć. Zbyt łagodna kara Przed sądem lekarz utrzymywał, że kobieta nie wyraziła zgody na hospitalizację. Twierdził, że wystawił jej skierowanie do szpitala. Nie było jednak na to dowodów w książeczce RUM, którą rodzina zostawiła w przychodni. Wydarto z niej za to dwie kartki dotyczące wizyty u lekarza rodzinnego. - Gdy już po śmierci mamy zażądałem dokumentacji leczenia, była niekompletna - dodaje W. Tymczy. - Kilka godzin później dostałem obszerny opis jej leczenia. Badań i wyników, których, jak potwierdzał ojciec, nigdy jej nie wykonano. W opisie nie było ani słowa na temat zawału. Sąd powołał trzech niezależnych biegłych, którzy bezspornie orzekli błąd lekarski. Błąd, który pośrednio doprowadził do śmierci kobiety. 5 maja żarski sąd skazał Jerzego Ichnowskiego na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Takiej kary domagał się dla niego prokurator. Wyrok nie jest prawomocny. W. Tymczy spodziewał się wyższej kary za śmierć swej matki. Nie potrafi pogodzić się z tym, że lekarz nadal przyjmuje pacjentów. Podczas śledztwa w prokuraturze i podczas postępowania sądowego, robił doktorat na Akademii Medycznej we Wrocławiu. Wyroku wysłuchał już jako doktor nauk medycznych. Pod sąd lekarski W Okręgowej Izbie Lekarskiej w Zielonej Górze dowiedzieliśmy się, że przeciwko doktorowi postępowanie dyscyplinarne prowadzi Piotr Dorocki, okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej. - Nie będziemy czekać na uprawomocnienie wyroku, mamy już wystarczający materiał dowodowy do postawienia Jerzego I. przed sądem lekarskim - poinformował P. Dorocki. Sąd lekarski może go pozbawić prawa do wykonywania zawodu. Mam moralnego kaca J. Ichnowski jest zmęczony. W zawodzie pracuje od 23 lat. - Kilka lat kierowałem dużą przychodnią w Obornikach Śląskich, zatrudniałem 80 osób. Nigdy nie miałem żadnych spięć z zespołem ani z pacjentami. Od śmierci Tymczy, coś we mnie pękło. Do dziś mam moralnego kaca. Być może jedynym błędem było to, że nie wezwałem karetki, może powinienem był poczekać z nią w przychodni na przyjazd pogotowia, nie wiem - mówi lekarz. - Sądzę, że gdyby rodzina od razu pojechała do szpitala, można było uniknąć najgorszego. Kobieta miała dobre wyniki, ciśnienie w normie. Mogła przejść zawał już po wyjściu z gabinetu. Sam nie wiem. Twierdzi, że chciał pojechać do rodziny, porozmawiać, przeprosić. - Ale po tym, jak najbliżsi zmarłej zrobili mi złą opinię w Mierkowie, zacząłem mieć opory. Nie będzie się odwoływał od wyroku. Dusza człowiek Mieszkańcy Mierkowa nadal są poruszeni sprawą śmierci kobiety. Pani Maria przez wiele lat była dyrektorem miejscowej szkoły, po przejściu na emeryturę, działała w radzie parafialnej, a tuż przed śmiercią, w czerwcu 2006 r., założyła Stowarzyszenie Wspierania Aktywności Lokalnej we Wsi Mierków. Z jej inicjatywy rozbudowano podstawówkę, a także kościół. Miejscowi nie mogą pogodzić się z tym, jak potraktował ją lekarz. Stanisława Nagórna przyjaźniła się z panią Marią. Śmierć przyjaciółki była dla niej szokiem. - Drzwi jej domu były otwarte dla wszystkich. Każdego częstowała obiadem, a ludzie sami zaglądali jej do garnków - opowiada S. Nagórna. - Taka już była, nikomu nie potrafiła odmówić. Autor: Lucyna Makowska