W czwartek lokalne gazety podały, że Irena Sancewicz - pełnomocnika komitetu ubiegającego się o reelekcję Tadeusza Jędrzejczaka - zleciła detektywowi obserwację i filmowanie domów dwóch kandydatów: Mirosława Rawy z PiS i Roberta Surowca z PO. Sancewicz potwierdziła w rozmowie, że zamierzała zebrać dowody na to, iż Surowiec i Rawa nie mieszkają na stałe w Gorzowie, bo mają domy w podgorzowskiej Kłodawie i w tej sytuacji powinni zostać skreśleni z list kandydatów do radnych w tym mieście. Podkreśliła, że działa jako osoba prywatna, a nie członek sztabu wyborczego. Nagrane przez detektywa filmy z obserwacji domów i sporządzone sprawozdanie Sancewicz przekazała komisji wyborczej. Ta jednak odrzuciła jej wniosek o skreślenie obu polityków z list wyborczych, uznając, że kandydaci nie złamali ordynacji wyborczej. Tak samo postąpił prezydent miasta, który nadzoruje rejestr wyborców. W tej sytuacji Sancewicz złożyła skargę do sądu w trybie wyborczym. Jak poinformował rzecznik Sądu Okręgowego w Gorzowie Roman Makowski, skarga Sancewicz miała braki formalne i sąd wezwał ją do ich uzupełnienia (do czwartkowego popołudnia). - Według mnie te dowody, które ja przedstawiłam w sądzie świadczą jednoznacznie, że Robert Surowiec i Mirosław Rawa koncentrują swoje wszystkie czynności w Kłodawie, nie w Gorzowie. Ażeby zostać radnym jakiejkolwiek miejscowości trzeba spełniać dwa warunki: stale zamieszkiwać i być ujętym w stałym rejestrze spisu wyborców. W spisie te osoby są, ale nie spełniają drugiego z warunku - nie zamieszkują stale na terenie gminy - powiedziała Sancewicz. Sancewicz w rozmowie nie chciała zdradzić, ile zapłaciła za wynajęcie detektywa. Przekonywała, że nie zrobiła tego ze względów wyborczych. - Po prostu uważałam, że kiedyś trzeba zrobić z tym porządek. Ktoś musi zacząć. Wszyscy dookoła, pół Gorzowa, pół świata biznesu w Gorzowie wie, że ci panowie tam nie mieszkali, tylko nikt nie reaguje - dodała. Mirosław Rawa i Robert Surowiec Rawa to liderzy list wyborczych w swoich okręgach i szefowie sztabów wyborczych, czołowi politycy lokalni swoich partii. W mijającej kadencji są radnymi. Obaj są oburzeni, że byli śledzeni i nagrywani przez detektywa. Podkreślają, że pracują i są zameldowani w Gorzowie, nie zaprzeczają przy tym, że mają domy w Kłodawie. Surowiec powiedział, że jeśli osoba ze sztabu prezydenta Jędrzejczaka zleca śledzenie, szefa sztabu kandydata PO to coś jest nie w porządku. Mówił, że sytuacja przeraziła jego żonę i dzieci. Dodał, że to nie jedyny negatywny element kampanii wyborczej, bo - jak mówił - niszczono już plakaty jego komitetu, a podczas akcji rozdawania ulotek usłyszał pogróżki. - Żądam, żeby ludzie pana Jędrzejczaka, pan Jędrzejczak i szefowa jego sztabu przeprosili moją żonę i moje dzieci. Żądam, żeby Tadeusz Jędrzejczak wpłynął na szefową swojego sztabu, żeby ujawniła umowę z firmą detektywistyczną - powiedział Surowiec. Dodał, że chce się dowiedzieć za czyje pieniądze firma ta została wynajęta. - Ja się brzydzę takimi metodami, które stosują ludzie Tadeusza Jędrzejczaka i nie wiem czy w ogóle mam zamiar spotykać się z tymi osobami w sądzie. Prawnicy twierdzą, że wygrałbym. Natomiast pytanie czy warto? Nie wiem, muszę to przemyśleć - dodał Surowiec. Mirosław Rawa powiedział, że wspólnie z żoną ma dom w Kłodawie i mieszkanie w Gorzowie, z którego się nigdy nie wymeldował. Podkreślił, że co roku informuje o tym w oświadczeniu majątkowym. Rawa określił wynajęcie detektywa mianem "brudnej kampanii", która ma służyć walce o mandaty w radzie. - Ktoś bardzo się boi, albo za wszelką cenę chce mieć kontrolę nad radą miasta - powiedział. - Jest mi przykro, że na trzy dni przed rozstrzygnięciem wyników wyborów, dowiaduję się, że ktoś mnie śledził, nagrywał. (...) Jestem tu radnym 1990 r. (...) Myślę, że kogokolwiek w Gorzowie nie zapytać, to wie, że jestem radnym bardzo zaangażowanym w sprawy miasta - zaznaczył Rawa. Rawa dodał, że sytuację analizują teraz prawnicy, a on jeszcze nie wie czy podejmie jakieś kroki prawne w tej sprawie.