- Jak zaginęła, to wszyscy płakali. Pół wioski się zleciało pomagać - powiedział reporterce RMF FM kuzyn dziewczynki. Jak twierdzi, pies Czarek był z nią cały czas. - Jak ją znaleźli, to mówili, że leżał koło niej i ją ogrzewał. Kiedy usłyszał ratowników, zaczął piszczeć - opowiada. Babcia Julii powiedziała nam, że kiedy ratownicy znaleźli dziecko, było w szoku. Nie rozpoznało swojej mamy. Julia jest w szpitalu. Jak powiedziała babcia, ma odmrożone nogi, bo przez całą noc miała je do kolan w wodzie. Kobieta przyznaje, że chwilami traciła nadzieję na szczęśliwe zakończenie poszukiwań. Bała się, że wnuczka mogła zostać porwana. Wzruszona dziękuje wszystkim, którzy pomogli odnaleźć Julkę. Jak mówi, dziecka szukali nawet ludzie, którzy osobiście nie znają rodziny. O Czarku mówi, że to bohater, ale i prawdopodobnie sprawca całego zamieszania. - Ona nigdy nie wychodzi sama na ulicę. Musiała pójść za psem - mówi babcia dziewczynki. Mimo to pies został wynagrodzony - dostał spory kawał kiełbasy. Julia jest w szpitalu, czuje się dobrze Dziewczynka jest na oddziale pediatrycznym w Szpitalu Wojewódzkim w Zielonej Górze. Jej stan jest stabilny. Jest przy niej matka. Życiu dziewczynki nic nie zagraża. Stwierdzono, że ma odmrożenia kończyn, jednak nie wiemy jeszcze jak poważne. Zanim zasnęła, rozmawiała i był z nią kontakt - powiedziała rzeczniczka zielonogórskiej policji Małgorzata Barska. Od ojca Julii wiemy, że dziewczynka dochodzi do siebie po nocy spędzonej na mrozie. - Lekarz stwierdził, że wszystko ładnie się goi i pomoc chirurga nie będzie potrzeba - powiedział nam pan Janusz. Dziecka przez całą noc szukało ok. 300 osób Poszukiwania zaginionej dziewczynki trwały kilkanaście godzin. Rano ok. 6.45 dziecko odnalazła grupa strażaków ochotników z Brzeźnicy. Dziewczynka i jej pies byli schowani w zaroślach, 3,5 km od domu. Strażacy usłyszeli cichy płacz i zauważyli psa, który był z dzieckiem. Dziecko było wychłodzone i przestraszone, ale przytomne. Od razu karetką pogotowia zabrała dziewczynkę do szpitala w Zielonej Górze. O jej zaginięciu rodzice zawiadomili policję w piątek ok. 17. Od razu rozpoczęła się akcja poszukiwawcza. Mundurowi i ochotnicy przeczesywali zabudowania i okolice wsi Pierzwin. Krok po kroku sprawdzali łąki, zarośla i pobliski las. W działaniach wykorzystano policyjny śmigłowiec z Poznania z kamerą termowizyjną i psy tropiące.