Marcelinka (5 l.) urodziła się wcześniakiem. Diagnozy były przerażające - dziewięć wad serca. To brzmiało jak wyrok. Od pierwszych swoich dni dziewczynka jest pod opieką lekarzy z Poznania. Nie dawali jej szans na przeżycie. Po operacji zastawki płucnej, trzy lata temu, trafiła na oddział intensywnej terapii. Łapała wszelkie infekcje. - Miała sepsę, obustronne zapalenie płuc i wiele innych chorób, których nazw nie jestem w stanie zapamiętać. Stwierdzono u niej m.in. skazę krwotoczną, która doprowadziła do wysięku do jam ciała - opowiada Agnieszka Jachimek ze Szprotawy. - Lekarze podłączyli ją do respiratora. Było coraz gorzej. Kolejna diagnoza brzmiała - udar mózgu i niedowład lewostronny połowiczny. - Zadzwonił lekarz i powiedział: "Pani Agnieszko, proszę usiąść. Chciałem panią poinformować, że dziecko nie przeżyje, jest w stanie krytycznym. Na 99 procent jest już na tamtym świecie". Poradził, żebym porozmawiała z księdzem i pomyślała o pogrzebie, bo Marcelinka nie doczeka jutra. Rozpłakałam się - wspomina pani Agnieszka. Tego samego dnia pojechała do Poznania. - Marcelinka była cała sina i spuchnięta. Wyglądała jak napompowany balonik - opowiada. Nie mogła uwierzyć, że to jej dziecko. Chwyciła ją za rączkę i przez łzy mówiła: "Nie poddawaj się, nie poddawaj...". W Licheniu na kolanach Marcelinka przez ponad dwa miesiące była podłączona pod respirator, nie funkcjonowały nerki, płuca. Była dializowana, karmiona pozajelitowo. Mimo wszystko, Agnieszka Jachimek wierzyła, że córka przeżyje. Pojechała do Lichenia. Przeszła na kolanach 47 kapliczek, poprosiła o mszę. Błagała Boga, żeby nie odbierał jej dziecka. Następnego dnia dostała telefon ze szpitala. Bała się podejść do słuchawki. Ku jej zdziwieniu lekarz powiedział, że stan Marcelinki się poprawił. - "Nie wiem, jak to się stało, odłączyliśmy ją od respiratora i od 15 minut oddycha samodzielnie" - pani Agnieszka wspomina słowa lekarza. Zapytała, czy żartuje sobie z niej. Przypomniała, że dzień wcześniej kazał jej załatwiać pogrzeb. Zapytała, czy to cud. Lekarz przytaknął. Nerki zaczęły funkcjonować. Dziecko jadło samodzielnie z butelki. Temperatura spadła. Z dnia na dzień było coraz lepiej. Po dwóch tygodniach Marcelinka wróciła do domu. Lekarz powiedział: "Nie wierzę w to, że ją wypisuję i że żyje". Gdy Marcelinka przyjeżdża na wizyty do Poznania, lekarze śmieją się, że przyjechała "ta, co grabarzowi uciekła spod łopaty". Uśmiech coraz pełniejszy Ale to nie był koniec problemów. Podczas pobytu w szpitalu i pogotowiu, Marcelinka siedemnaście razy była reanimowana, co doprowadziło do uszkodzenia mózgu w 70 procentach. Znów czekały ją badania, rehabilitacje i diagnozy. "Dziecko nie będzie siedziało, chodziło, mówiło. Będzie warzywem w łóżeczku" - oświadczył lekarz po kolejnej operacji. Pani Agnieszka była na niego zła. - Jak można nazwać warzywem żyjącą istotę? Przecież ona ma uczucia, widzi, słyszy. Rozpłakałam się - wspomina mama Marcelinki. Zawzięła się. Postanowiła udowodnić lekarzowi, że się myli. Codziennie ćwiczyła z Marcelinką rączki, nóżki, bioderka. Po miesiącu córeczka zaczęła ruszać nóżką, a potem rączką - opowiada A. Jachimek. - Powoli chwytała zabawki. Gdy się uśmiechała, to już nie tylko prawą stroną, jej uśmiech był coraz pełniejszy. Dodawało mi to siły. Dziś nie tylko chodzi, ale również mówi. Choć na poziomie dwuletniego dziecka, ale udaje się jej już wymówić pojedyncze słowa. Nadsłuchują w nocy Pani Agnieszka wie, że przed córką jeszcze wiele zagrożeń. Marcelinkę czekają kolejne operacje. Nikt nie daje gwarancji, że po zabiegach jej organizm obroni się przed wirusami i bakteriami. - W nocy z mężem jesteśmy na tzw. czujce. Pół nocy śpi on, pół ja - opowiada Agnieszka Jachimek. - Nadsłuchujemy, czy córeczce bije serce. Zdarzało się, że przestawało pracować. Od września stan Marcelinki znów się pogorszył. Badania wykazały zwężenie zastawki aortalnej. Prawdopodobnie dziewczynka będzie operowana na początku nowego roku. Do zerówki nie pójdzie. Jej mama boi się, że któreś z dzieci popchnie ją i Marcelince coś się stanie. - Serce prawie dotyka żeber, o nieszczęście nietrudno - mówi. Będzie miała nauczanie indywidualne. Możesz pomóc Marcelinka jest pogodnym, uśmiechniętym dzieckiem. Lubi tańczyć i kolorować malowanki. Na jej leczenie mama wydaje krocie. A że ma jeszcze trójkę dzieci (12-letnia Dagmara, 9-letni Dawid i 2-letnia Xenia) i nie pracuje, w domu się nie przelewa. Mąż utrzymuje rodzinę z dorywczej pracy. Nie starcza na wszystkie opłaty, są zaległości w czynszu. Przyda się wszystko - żywność, zabawki, ubrania. Piotr Piotrowski Ci, którzy chcą pomóc Marcelinie i jej rodzinie mogą kontaktować się z redakcją "Gazety Regionalnej" - telefon: (068) 4700 700, email: regionalna@regionalna.pl