Samo południe. W mieszkaniu na trzecim piętrze budynku przy ul. Moniuszki słychać krzyki. Halina Wasyluk z przerażeniem patrzy, jak z sufitu sypie się tynk, żyrandol drży. Domyśla się, że w mieszkaniu nad nią znów odbywa się burda. - Jak zwykle przyszli, napili się i rozrabiają - mówi kobieta. - Taki scenariusz to tutaj normalka. Po chwili słyszy potężny huk. Wybiega na klatkę schodową. Kłęby dymu wydobywają się spod drzwi mieszkania na trzecim piętrze. Spaleniznę czuć w całym budynku. Na korytarzu są już strażacy. W pośpiechu pukają do wszystkich drzwi, ewakuują ludzi. W aparatach tlenowych wyważają drzwi mieszkania, gdzie wybuchł pożar. Gęsty dym utrudnia akcję ratowniczą. Przy pomocy kamery termowizyjnej znajdują sześć osób. - W mieszkaniu na trzecim piętrze natknęliśmy się na zwłoki dwóch mężczyzn, czterech pozostałych rannych przekazaliśmy pogotowiu - mówi st. kpt. Piotr Rybak, dowodzący akcją ratowniczą. - Doszło do wybuchu. Na razie nie wiemy, co było jego przyczyną. Benzyną w kumpli? Na podwórko przed kamienicą zbiegli się mieszkańcy osiedla. Z zewnątrz widać było ogień wydobywający się z okna. Świadkiem zdarzenia był Adam Woźniak, mieszkający na tym samym piętrze. Wracał ze spaceru z psem. Widział, jak do mieszkania weszło trzech mężczyzn. - Często przychodzili i wszczynali awantury z jednym z tych, którzy zasiedlali melinę - opowiada krótko po pożarze. - Usłyszałem coś, co przypominało strzał, a potem zobaczyłem dym. Ludzie mówili, że ten facet trzymał w domu kanister z benzyną. Tak chciał się bronić przed agresywnymi kolegami od kieliszka. Ryszard Gola mieszka tuż obok. Po wybuchu przechodził obok kamienicy. - Spojrzałem w górę i prawie rzuciło mnie na kolana - opowiada R. Gola. - Na gzymsie okna, na wysokości trzeciego piętra, zwisał mężczyzna. Widać było, że długo już tak nie wytrzyma. Chwilę później pojawili się strażacy z wysięgnikiem i zdjęli go stamtąd. Doigrali się Na ulicy huczało od komentarzy. Mieszkańcy kamienicy nie byli jednak zaskoczeni. Nie mają dobrej opinii o lokatorze z ostatniego piętra i jego kolegach. - Wiedzieliśmy, że kiedyś puszczą nas z dymem. Tam mieszkał, kto chciał. Zbierali się, pili, a potem urządzali awantury - opowiada H. Wasyluk. - Wiele razy zgłaszaliśmy to w Pekomie, ale nikt nie reagował. A teraz, kiedy doszło do tragedii, są wszyscy: i burmistrz, i starosta, i ich świta. Mieszkańcy mówią, że dzielnicowy przyjeżdżał do tego mieszkania, legitymował, czasem zamykał któregoś na jeden dzień, ale potem znowu było po staremu. Twierdzą także, że dzień przed tragedią interweniowali u dzielnicowego. Nikt nie przyszedł. A ci, którzy zginęli? - Cóż, zasłużyli. Doigrali się - słyszymy w odpowiedzi. - Wcale ich nie żal! Wreszcie wszyscy odetchniemy - dodają sąsiedzi. I opowiadają o wydarzeniach sprzed kilku lat. - Ta kamienica jest chyba przeklęta - stwierdzają, przypominając, że w spalonym lokalu mieszkali bracia, którzy dla pieniędzy zabili babcię. Obecnie odsiadują wyroki. Tadeusz Furman pamięta przynajmniej trzy pożary w kamienicy. - Nigdy nie złapano ich za rękę, ale tylko oni przesiadywali w piwnicach i na poddaszu - dodaje starszy pan. - Imprezy trwały po kilka dni, informowaliśmy dzielnicowych o tych libacjach. Wcale mnie nie dziwi, że do tego doszło, bo oni potrafili w domu ognisko rozpalić. Mieszkańców nie wpuszczano do bloku, bo strażacy sprawdzali szczelność instalacji gazowej i elektrycznej. Ustaliliśmy, że ciała były w takim stopniu zwęglenia, że trudno było je rozpoznać. Przyczyny wybuchu i śmierci mężczyzn wyjaśnią badania biegłych i sekcje zwłok. A mieszkańcy? Mówią, że będą mieli spokojną noc. Lucyna Makowska, Daniel Sawicki