Objawy pojawiły się gwałtownie. W niedzielę (27 września) wieczorem, Ania dostała 40-stopniowej gorączki, wymiotowała, miała biegunkę. O godz. 19.30, zaniepokojeni rodzice wezwali pogotowie. - Dyspozytorka powiedziała, że karetki nie wyśle, bo jest w Zielonej Górze - opowiada roztrzęsiona Paulina Drzewiecka z Brzeźnicy. - W końcu, gdy drugi raz zadzwoniłam, z wielką łaską wysłała karetkę. Ale przyjechali dopiero po dwóch godzinach od pierwszego zgłoszenia! - płacze mama Ani. Pani Paulina opowiada, że lekarz był w ich domu tylko kilka minut. Dał Ani czopek, nawet nie zmierzył jej gorączki. Nie miał patyczka, aby obejrzeć języczek, poprosił więc o łyżeczkę. Na koniec zalecił, aby dawać dziecku dużo płynów i odjechał. P. Drzewiecka całą noc nie zmrużyła oka. Obserwowała Anię, która przewracała się z boku na bok, majaczyła. Około godziny 6 rano, dziecko przestało oddychać. Przerażona matka zaczęła reanimować córeczkę, wezwała pogotowie. Ale na pomoc było już za późno. Mimo reanimacji, Ania zmarła. Mama Ani uważa, że do śmierci córeczki doszło przez zaniedbanie żagańskiego pogotowia. - Jeśli tacy lekarze będą nas leczyć, to nasze dzieci będą umierać - kwituje z płaczem P. Drzewiecka. W dniu, w którym umarła Ani, zachorowało drugie dziecko P. Drzewieckiej. Trzyletni Piotruś miał podobne objawy - gorączkę, bóle brzucha i biegunkę. Tym razem, pogotowie odwiozło dziecko oraz matkę na oddział zakaźny zielonogórskiego szpitala. Dzięki szybkiemu podłączeniu do kroplówki, dziecko udało się uratować. Przypadek nie kwalifikował się do hospitalizacji Dlaczego w niedzielę wieczorem pogotowie potrzebowało aż dwóch godzin, by dotrzeć do Ani, skoro z Żagania do Brzeźnicy jest zaledwie 16 km? Czy wezwanie do tak małego dziecka nie powinno być potraktowane priorytetowo? Rodzina Ani wciąż zadaje sobie takie pytania. Krystyna Jankowska, kierownik żagańskiego pogotowia, wyjaśnia, że jedna z karetek (zwykła) w tym czasie rzeczywiście odwoziła pacjenta do Zielonej Góry. Przyznaje jednak, że druga karetka - specjalistyczna - przez cały czas stała na ul. Żelaznej, przy budynku pogotowia. Nie wysłano jej do Brzeźnicy, ponieważ "erki" używa się tylko w sytuacjach zagrożenia życia, a przypadku Ani za taki nie uznano. Twierdzi też, że dziewczynka nie kwalifikowała się do hospitalizacji. Przynajmniej wtedy, gdy oglądał ją lekarz. - Poczekajmy na wyniki sekcji - powiedziała dziennikarzowi "GR" K. Jankowska. - A chłopca zawieźliśmy na oddział zakaźny ze względu na pierwszy przypadek, który zakończył się zgonem. - To jakaś paranoja! Musiało mi umrzeć jedno dziecko, aby bez gadania pogotowie przysłało karetkę do drugiego - dodaje P. Drzewiecka. W zielonogórskim szpitalu, Piotruś dochodzi do zdrowia. Pod koniec tygodnia, wraz z mamą wróci do domu w Brzeźnicy. Lekarz z oddziału zakaźnego przyznał, że objawy chorobowe zaobserwowane u Piotrusia to wynik obecności bakterii o nazwie meningokok, które mogą spowodować zakażenie sepsą. Nieumyślne spowodowanie śmierci We wtorek, 29 września, na polecenie prokuratury wykonano sekcję zwłok dziewczynki. Wstępne wyniki wskazują na sepsę. - Nie wykluczamy sepsy. Potwierdzą to jednak wyniki kolejnych badań, histopatologicznych i krwi - mówi Anna Pierścionek, prokurator rejonowy z Żagania. - Prowadzimy dochodzenie z artykułu 155 kk, czyli nieumyślnego spowodowania śmierci człowieka. Prokuratura zbada też, czy nie doszło do zaniedbań ze strony żagańskiego pogotowia. Mirosław Grotowski, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, zapewnia, że sytuacja jest pod kontrolą. - Wszystkie osoby, które miały kontakt z tymi zarażonymi dziećmi i matką, wzięły antybiotyk o nazwie proksacin. Dotyczy to również pracowników żagańskiego pogotowia - mówi. Uspokaja, że nie ma zagrożenia epidemiologicznego. Dzieci Drzewieckich nie chodziły do żłobka. Nie lekceważyć objawów Dotąd lekarze nie odnotowali zachorowań na sepsę w powiecie żagańskim. Nie oznacza to jednak, że można bagatelizować gorączkę, biegunkę czy wymioty. Zwłaszcza u małych dzieci. Z takimi objawami należy jak najszybciej zgłosić się do lekarza rodzinnego. - Oznaką sepsy może być gorączka, która utrzymuje się co najmniej trzy dni, a na ciele pojawiają się wybroczyny, zasinienia - przestrzega Alicja Żyta-Chwastyk, pediatra z Ośrodka Zdrowia w Brzeźnicy. - Nie istnieje szczepionka, która zabezpieczałaby przed wystąpieniem sepsy. Szczepienia mogą jedynie zmniejszyć częstość infekcji patogenami, które mogą doprowadzić do sepsy. A sepsa najgroźniejsza jest dla dzieci i osób starszych. A. Żyta-Chwastyk dodaje, że to pierwszy przypadek takiego nagłego zgonu w ciągu 14 lat jej pracy w ośrodku. - To dziecko nigdy nie chorowało, było zdrowe. Jestem w szoku - przyznaje. Pewno by żyła - Nie podaruję im tego. Gdyby lekarz zalecił zawieźć Anulkę do Zielonej Góry, pewno by żyła - uważa Jerzy Drzewiecki, dziadek Ani. - To była cudowna dziewczynka, każdego potrafiła rozbawić, zawsze była uśmiechnięta. A teraz już nigdy się do nas nie uśmiechnie. Piotr Piotrowski Liczy się czas Zuzanna Matuszewska, pediatra ze Szpitala na Wyspie w Żarach, podaje trzy objawy, które powinny mocno zaniepokoić rodziców. Kiedy zaobserwują choćby jeden z nich u swojego dziecka, powinni wezwać pogotowie lub zawieźć dziecko do szpitala. Po pierwsze, wysoka temperatura, która nie poddaje się działaniu leków przeciwgorączkowych, ale podkreślam - podanych odpowiednio do masy ciała. Jeżeli podamy Nurofen, czopek, zrobimy chłodną kąpiel i okłady, a temperatura ani drgnie albo spadnie jedynie z 40 do 39 stopni, to natychmiast wzywamy pogotowie. Po drugie, powtarzające się wymioty, po których dziecko nie czuje się lepiej. Inaczej, kiedy dziecko zwymiotuje, ponieważ coś zjadło, ale po wymiotach pije chętnie i odżywa, a co innego, kiedy wciąż wymiotuje. Wtedy nic tylko jechać do szpitala. I po trzecie, wysypka, ale nie różowa. Posocznicowa wysypka jest bardzo ciemna, filetowa, bordowo-granatowa. Może się zlewać w plamy albo być drobna. Nie to jest ważne, ale jej ciemny kolor oraz to, że po naciśnięciu na plamę nie znika nawet na chwilę po zwolnieniu ucisku. Lekarka podkreśla, że wymienione objawy to nie zawsze posocznica. Podobne mogą być przy anginie czy zapaleniu gardła, ale zawsze należy to sprawdzić. W przypadku sepsy, która zdarza się niezmiernie rzadko, ważny jest czas, szybka reakcja, bo inaczej sepsa to wyrok. Groźne bakterie Sepsa jest ostrą reakcją zapalną organizmu na zakażenie, prowadzącą do niewydolności narządów wewnętrznych. - To, czy się nią zakazimy, zależy od reakcji obronnych naszego organizmu - mówi Alicja Żyta-Chwastyk, lekarz pediatra. - Ta sama bakteria u jednego dziecka wywoła zapalanie ucha, u innego zapalenie płuc, a jeśli będzie to dziecko, które jest osłabione, bakteria może się dostać do krwiobiegu i wtedy dochodzi do rozwoju sepsy. Na sepsę bardziej podatne są osoby osłabione, chorujące na przykład na cukrzycę, nadciśnienie, a także noworodki, ludzie starsi i pacjenci po ciężkich operacjach. Najczęstszą przyczyną sepsy są meningokoki i pneumokoki - drobnoustroje bakteryjne obecne u ludzi, które wywołują m.in. zapalenie opon mózgowych i zapalenie płuc. Do zakażeń tymi bakteriami dochodzi najczęściej w dużych skupiskach ludzi - w szkołach, uczelniach, przedszkolach, dyskotekach. Bakterie te błyskawicznie przenoszą się drogą kropelkową, ze śliną. Jednak zarażenie nie oznacza zachorowania na sepsę. Nieleczona sepsa postępuje bardzo szybko. W krótkim czasie może doprowadzić do niewydolności narządów wewnętrznych, a w konsekwencji do śmierci. Ryzyko zgonu dotyczy 30 procent pacjentów z sepsą.