- Już trzy lata czekamy na sprawiedliwość, a rozprawa została po raz kolejny odwołana. Pawełek leży w ziemi, a człowiek bez sumienia chodzi wolno. Paweł Gaszczyński (15 l.) wyszedł z domu w Bobrzanach, do koleżanki w Chichach. Gdy długo nie wracał, wyszliśmy go szukać - wspomina I. Jackowska, która wychowywała chłopca. - Dopiero rano dowiedzieliśmy się, co tak naprawdę się stało. Pawła tuż za kościołem potrącił samochód. Nieprzytomny i poobijany chłopak przeleżał pod płotem całą noc. Żyłby do dziś, gdyby sprawca wypadku udzielił mu pomocy. - Prawdopodobnie był wypity, chociaż po tylu latach tego pewnie nie da się udowodnić - mówi Wacław Jackowski, dziadek Pawła. - Jeśli nie chciał się narażać na odebranie prawa jazdy, to mógł chociaż powiadomić pogotowie anonimowo. Odebrał wszystko Paweł był uczniem żagańskiego Gimnazjum im. Księżnej Doroty, marzył o liceum sportowym w Zielonej Górze. Lubili go rówieśnicy i nauczyciele. - Zaczęliśmy zbierać pieniądze, żeby mógł uczyć się w wyśnionej szkole - mówią Jackowscy. - Ten człowiek, przez swoją głupotę i brak sumienia, odebrał dziecku i nam wszystko. Życie i marzenia. Nie spoczniemy, dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość. Wiedzieli, kim jest - O tym, że to Krzysztof J. potrącił Pawła i uciekł, dowiedzieliśmy zaraz po jego śmierci - opowiada pani Irena. - Ludzie we wsi dobrze wiedzieli, kim jest sprawca, chociaż bezpośrednich świadków wypadku nie było. Chichy to mała miejscowość i wszystko szybko się rozeszło. - Są różne wersje wypadku - stwierdza mieszkanka Chich (nie chce ujawnić swojego nazwiska). - Jedna z nich jest taka, że Krzysztof J. jechał z żoną. Potrącili pieszego, który się podniósł, powiedział, że nic się nie stało i poszedł dalej. A oni pojechali do domu. Chłopak miał przejść część drogi i upaść. Ta wersja jest jednak mało prawdopodobna. Policja zabezpieczyła szkła z rozbitego reflektora w pobliżu miejsca, gdzie znaleziono Pawła. Chłopiec leżał pod płotem, jakby ktoś go tam wepchnął. Mógł się tam znaleźć jedynie na skutek uderzenia i silnego odepchnięcia. Sekcja zwłok wykazała, że Paweł doznał stłuczenia głowy i rany nogi. Zmarł na skutek wyziębienia organizmu. Gdyby kierowca wezwał pomoc, z całą pewnością by przeżył. - To człowiek bez serca i sumienia - dodaje z płaczem dziadek Pawła. - Uciekając z miejsca wypadku, skazał mojego wnuka na śmierć. Mieli na niego oko Według policyjnych ustaleń, samochód miał zbity prawy reflektor i wgniecioną prawą stronę. Sprawdzono wszystkie warsztaty samochodowe w powiecie żarskim i żagańskim, jednak to nie przyniosło żadnego rezultatu, bo sprawca naprawił samochód we własnym zakresie. Sprawdzano wiele wątków, m.in. taki, że kierowca był przyjezdny. W kręgu podejrzeń znalazł się również Krzysztof J., z którego auta pobrano próbki. Jednak dopiero trwające ponad 2 lata badania kryminalistyczne pozwoliły na postawienie mu zarzutów. Bawił się na andrzejkach - Krzysztof J. pracuje za granicą, a jego żona niezbyt się udziela - opowiada mieszkaniec Chich. - Byliśmy zdziwieni, że przyszli na zabawę andrzejkową do świetlicy wiejskiej. Nie chodzili nigdzie przez ostatnie 3 lata. Zdziwiło nas to, tym bardziej, że czytaliśmy w gazetach, że rozpoczyna się proces w sprawie śmierci chłopca. - A ja słyszałam, że opowiadał, że jest niewinny - stwierdza inna mieszkanka Chich. - Że gazeta go przeprosiła za artykuł, mówiący o tym, że to on jest podejrzany o potrącenie chłopca. Krzysztof J. jest oskarżony o spowodowanie wypadku i w takim charakterze stanie przed Sądem Rejonowym w Żaganiu. - Proces miał się rozpocząć 24 października - przypomina I. Jackowska. - Mało zawału nie dostałam, gdy przyszło wezwanie. Potem okazało się, że zachorował obrońca Krzysztofa J. Kolejny termin wyznaczono na 26 i 28 listopada, jednak tym razem zachorowała sędzina. W sądzie poinformowano nas, że sprawa przeciwko Krzysztofowi J. z pewnością nie będzie rozpatrywana w tym roku. Na razie nowy termin nie jest znany. Będą się skarżyć W. Jackowski pracuje we Włoszech. Wrócił do Polski specjalnie na rozprawę. - Teraz nie wiem, co mam robić - denerwuje się. Pani Irena zapowiada, że złoży do sądu skargę na opieszałość. - Jak można przez tyle lat czekać na sprawiedliwość - płacze. - Jak będzie trzeba, to złożę skargę nawet do Trybunału Praw Człowieka. Żyją dla Michałka Państwo Jackowscy obecnie mieszkają w Żaganiu i wychowują Michałka, 7-letniego brata Pawła. - Michał miał 4 lata, gdy zginął Pawełek - wspomina pani Irena. - Ale do tej pory pamięta, że starszy brat nosił go na rękach i bardzo za nim tęskni. My też bardzo tęsknimy. O Pawle pamiętają też przyjaciele z Gimnazjum. Dziadków stale odwiedza Mateusz, który do pani Ireny mówi "ciociu" i pomaga Michałkowi w lekcjach. - Na Wszystkich Świętych Pawełek miał mnóstwo zniczy - dodaje kobieta. - Bardzo często odwiedzamy go na cmentarzu. Po śmierci, chłopca jego Gimnazjum było w żałobie. Wszyscy płakali na apelu, poświęconym śmierci Pawła i licznie pożegnali go na cmentarzu. Na szkolnym podwórzu, w miejscu, do którego najczęściej chodził Paweł, długo paliły się znicze. Koledzy i koleżanki napisali "Zawsze będziemy o Tobie pamiętać". Bez winy Krzysztof J. nie przyznawał się do winy, gdy policja wskazała go jako sprawcę wypadku. Jego obrońca, mecenas Aneta Sołtysiak-Radzik, w piśmie skierowanym do "GR" stwierdza, że: "fakt spowodowania wypadku, w kontekście materiału sprawy jest wielce kontrowersyjny". Jednak to Krzysztof J. jest oskarżony. Małgorzata Trzcionkowska