Odtrąconym podaje się rękę, zagubionych wreszcie się zaczyna rozumieć. Zakonnicy odżegnują się od magii, a jako uzdrawiającą moc wskazują wiarę w Boga. Jakby tego nie nazwać, w drugą środę każdego miesiąca we Wschowie dzieje się coś magicznego i dobrego. Po ostatnią deskę ratunku Modlitwy o uzdrowienie prowadzi grupa Odnowy w Duchu Świętym, działająca od dziewięciu lat przy Klasztorze OO. Franciszkanów we Wschowie. Spotkania dla chorych i cierpiących rozpoczęły się ponad rok temu, gdy wspólnota dojrzała do posługi dla chorych i cierpiących. - Nasze spotkania mają pomóc w poukładaniu sobie życia wewnętrznego. Do tego potrzebne jest też zaplecze, czyli grupa, która modli się za tych, co przyszli z różnymi intencjami - mówi ojciec Arnold, opiekun Odnowy w Duchu Świętym we wschowskim klasztorze. Sława modlitw o uzdrowienie rozeszła się po całym kraju. W co drugą środę miesiąca do klasztoru ściągają wierni z całej Polski. Przyjeżdżają z chorobami duszy i ciała, młodzi i ludzie dojrzali, czasem w poszukiwaniu ostatniej deski ratunku. Rzadko zdarza się, by jakiekolwiek siedzące miejsce zostało puste. Podobnie było w środę, 10 grudnia. Ojciec przyjął córkę Wszystko zaczyna się po mszy. Młodzież gra na gitarach i intonuje pieśni, wierni na głos wypowiadają intencje, z jakimi przyjechali. Śpiewają na stojąco, z rozłożonymi rękami, radośnie jak w kościele adwentystów. Niezwykle doniosłym momentem spotkania są świadectwa - relacje osób, które doznały uzdrowienia. Oto siedemnastoletnia dziewczyna zaszła w ciążę, jeszcze przed rozwiązaniem ojciec wyrzucił ją z domu. Był 2006 rok. Pomagali jej przyjaciele, partner oraz matka, ale w tajemnicy przed ojcem. - Grupa bliskich osób nieustannie modliła się w intencji tej dziewczyny, wspierali ją swoją wiarą. I dokonał się cud - na Wielkanoc tego roku ojciec przyjął córkę z powrotem pod swój dach - relacjonowała mieszkanka Zielonej Góry. Dom na skale nie runął Pani Danuta ze Wschowy była szczęśliwą mężatką, swoje domowe ognisko budowała w zgodzie z wiarą katolicką. Po dwudziestu latach małżeństwa nadszedł moment próby. - Mąż odszedł, odrzucił nas. Musiałam zmagać się z sądami, utratą pracy, odejściem dzieci od Boga. Teraz opiekuję się 86-letnim ojcem. Mimo tych żywiołów, które szalały wokół, mój dom nie runął. Był bowiem zbudowany na skale, nie na piasku. Do dziś nieustannie się modlę i dlatego nie ustaje moja siła. W bałaganie życia doznałam łaski udzielania się, służenia ludziom - wschowianka dzieliła się swoją historią w zapełnionym ludźmi kościele. Po każdej relacji głos zabiera ojciec Błażej, drugi z opiekunów grupy. - Każda matka i żona co dzień przeżywa ogromne trudy, ale każda opowieść jest inna. Najważniejsze, że kobieta choć płacze i upada, to zawsze wstaje i walczy - komentuje zakonnik. Wiara mnie uzdrowiła Inna kobieta przed laty zachorowała na depresję. Wychowywała z mężem czwórkę dzieci, najmłodszy syn miał wówczas sześć miesięcy. Gdy domownicy wychodzili do swoich zajęć, ona zaszywała się w łóżku, którego nie opuszczała do wieczora. Leki niewiele jej pomagały. - Tego cierpienia nie da się opisać, to trzeba przeżyć - relację w imieniu uzdrowionej czytała parafianka z Zielonej Góry. - Wreszcie trafiłam na mszę z modlitwami o uzdrowienie. Czułam, jak Jezus odbiera mi cierpienie. Wszystko się zmieniło, moja wiara mnie uzdrowiła. Mając 40 lat urodziłam syna, on w maju weźmie ślub. Młoda wrocławianka długo chorowała na przewlekłą chorobę układu pokarmowego. Przeszła terapię lekami, które dwa lat temu uszkodziły jej stawy. W styczniu trafiła do szpitala, gdzie miała szczęście spotkać nietuzinkową lekarkę. Pani doktor zleciła wykonanie badań, które wydawały się niepotrzebne. Wykryto jednak uszkodzenie szpiku kostnego, następnie zmiany w jajniku. - Z mężem prosiliśmy o łaskę, nie ustawaliśmy w modlitwach, byliśmy na spotkaniach w Zaborówcu. Tydzień temu wykonałam badania, nie mam ani milimetra zmiany. Przez ten cały czas nie byłam narażona na chemię ani operację - Wiolecie z Wrocławia głos się załamywał, słuchaczom zaszkliły się oczy. - Bogu niech będą za to dzięki. Dziękuję za piękny świat - Pan Jezus uzdrawia nie tylko we Wschowie. Ale mówię wam, przyjeżdżajcie do Wschowy - przed ołtarzem jak spod ziemi wyrasta znów ojciec Błażej. Nie ma czasu na kolejne świadectwa, zaczyna się nabożeństwo eucharystyczne. Przez kilkadziesiąt minut kościół wypełnia się słowami podziękowania. Podczas mszy świętej wierni na głos i indywidualnie dziękują Bogu za dach nad głową, za piękny świat, za ludzi, których postawił na ich drodze, za wiarę i siłę, za zdrowie rodziców. Głośno wypowiadają imiona bliskich, za których modlą się w tej eucharystii. Jesteśmy tylko narzędziami Dopiero wówczas są gotowi posługę i modlitwę, z którą przyjechali do klasztoru. W kościele klasztornym wzdłuż ławek i przed ołtarzem w dwuosobowych grupach ustawiają się tzw. osoby posługujące. T o aktywni działacze Odnowy w Duchu Świętym, najbardziej charyzmatyczni w modlitwie o uzdrowienie. Właśnie do nich mogą podchodzić wierni, którzy potrzebują wsparcia w swojej modlitwie. Gdy wydaje im się, że ich wiara jest jeszcze zbyt słaba, by mogło dokonać się uzdrowienie, pomagają ci bardziej doświadczeni. Kładą ręce na ramionach lub głowie proszącego, modlą się w tej samej intencji. - Jeśli ktoś przyjedzie po raz pierwszy i oczekuje cudu, to się zawiedzie - przestrzega ojciec Arnold. - Tu nie ma i nie będzie magii. Jest łaska sakramentu. A postawą uzdrowienia jest wiara. Trzeba pamiętać, że jedynym uzdrowicielem jest Chrystus, a my pozostajemy tylko narzędziami w jego rękach. Mija godzina 21, ustają modlitwy i śpiewy, klasztor po trzech godzinach opuszczają wierni. Nikt nie narzeka, że zimno i deszcz. Umawiają się na kolejne spotkanie w lutym. MARTA KRZYŻANOWSKA-SOŁTYSIAK