Poniżej krótka historia tego, co się w minionej rundzie działo. Po optymistycznym, pełnym wiary początku, okazało się, że jest inaczej. Nadzieja bywa matką głupich, choć z drugiej strony głupi ma zawsze szczęście, lecz czasem szczęście w nieszczęściu, które chadza w parach... Krótko mówiąc, nie wyszło. Zawieszeni między ligami Trzecioligową batalię rozpoczęliśmy jako... czwartoligowcy. Po niezbyt udanym poprzednim sezonie mieliśmy spaść o klasę niżej. Jednak nie było to przesądzone do końca, ponieważ problem z uzyskaniem licencji na grę w III lidze miała Szczakowianka Jaworzno. Był początek lipca, wszystkie kluby były w trakcie przygotowań do sezonu, który rozpoczynał się 11 sierpnia. Nowosolska Arka nie wiedziała, w której lidze będzie grać, kim będzie grać i kto będzie trenerem. W kilka godzin po rezygnacji Wojciecha Drożdża z funkcji trenera okazało się, że jednak zostajemy w III lidze. "Bardzo dobrze Arka zasługuje na 3 ligę" napisał komentarz pod artykułem na naszej stronie internetowej na temat tej informacji mati-kibic arki. Zarząd szybko musiał znaleźć kogoś, kto byłby w stanie zbudować i prowadzić zespół. Zadania podjął się duet Romuald Wojno - Zbigniew Smółka. Pod koniec lipca zaczęliśmy grać mecze kontrolne, na tle "sparingpartnerów" wyglądaliśmy dobrze. Nie wynikało te jednak z niesamowitej gry, lecz z faktu, że graliśmy z zespołami będącymi po ciężkich przygotowaniach. Górowaliśmy świeżością. Wtedy byliśmy pełni optymizmu. Na kilka dni przed inauguracyjnym meczem z Polonią Słubice wydawało się, że jesteśmy gotowi. 0,4 punktu na mecz Pierwszy mecz i porażka 0:4 z Polonią Słubice. Dostaliśmy bramkę w 43 minucie meczu, tuż przed przerwą. Ta niechlubna przypadłość stała się cechą flagową Arki. Później przegraliśmy 0:1 w Kunicach, 1:2 z Walką Zabrze, 0:4 z Lechią i 0:1 z Gawinem. Trener Smółka uspokajał, że to było wliczone w koszta. Wtedy trener Wojno stwierdził, że nie widzi dalszych szans na współpracę. Firmował nazwiskiem grę nie mając praktycznie na nic wpływu. Zrezygnował. W szóstej kolejce zremisowaliśmy w Żywcu. "W końcu kochany Dozamet zdobyl punkt. Teraz czekam na zwycięstwo" napisał steven w komentarzu po tym meczu. Wydawało się, że to ten moment. Przełykaliśmy z trudem pasmo kibicowskiej udręki, ale też z pewną wyrozumiałością. Potem był mecz z MKS Kluczbork, graliśmy dobrze, prowadziliśmy 2:1, ale tylko przez 5 minut. Nie wiadomo, jak to się stało, ale ten wygrany mecz przegraliśmy 2:4. W fatalnym stylu, obnażającym wszystkie nasze słabości. W narodzie coś pękło ?czy może ktoś pomyślałby o wycofaniu tej parodii futbolu z rozgrywek bo chyba wyraźnie widać, że to nie ma sensu? wpisał się pod artykułem na stronie tygodnika były kibic.