Od razu zawiadomiła policję. Na stole znalazła list pożegnalny. Ryszard M. napisał o swoich frustracjach, tłumaczył, że nie chce być dłużej maszynką do zarabiania pieniędzy. Tego samego wieczoru, policja rozpoczęła poszukiwania mężczyzny. Z pomocą strażaków przeczesano lasy otaczające wieś. Rodzina przypuszczała, że mężczyzna nie odszedł daleko. Sprawdzono stawy, których w okolicy nie brakuje, bo Ryszard lubił wędkować. Akcję zakończono późnym wieczorem, bez powodzenia. W piątek i w sobotę strażacy i policjanci kontynuowali poszukiwania. Zaginionego szukała również rodzina. Dopiero w niedzielę, ok. godz. 11, na trop Ryszarda M. trafił jego szwagier. Znalazł go w pobliżu wieży ciśnień w lesie między Mirostowicami a Jankową Żagańską. Zziębniętego i zrezygnowanego, dowiózł do domu. Był dziwakiem W małżeństwie Ewy i Ryszarda M. od jakiegoś czasu działo się źle. Sąsiedzi mówią, że często się kłócili, a on zachowywał się jak dziecko. - Był dziwakiem - mówią. - Żona miała z nim trzy światy. Albo się awanturował, albo zamykał w sobie i uciekał na ryby. Długo nie pracował, a ona wyganiała go do roboty. Na utrzymaniu mieli dwóch synów. Ludzie nie zostawiają na nim suchej nitki. Opowiadają o jego złośliwym zachowaniu wobec sąsiadów, o tym, jak gasił światło na korytarzu, gdy ktoś z lokatorów schodził wieczorem do piwnicy, albo jak zamykał drzwi wejściowe, blokując je wycieraczką. Kiedyś jedną z kobiet zamknął w piwnicy, przystawiając do klamki dziecięcy wózek. Przesiedziała tam kilka godzin. - Bombowy z niego facet - mówi mężczyzna z sąsiedniego budynku - Awantury? Bzdura. Porządek trzymał i tyle. Rodzina Ryszarda M. nie chce komentować zdarzenia sprzed kilku dni. Szczęście w nieszczęściu O zagrożeniu, jakie spowodował mężczyzna, mieszkańcy kamienicy dowiedzieli się dopiero po kilku godzinach. Niczego nie podejrzewali, gdy pod dom podjechały samochody strażackie i policyjne radiowozy. Wtedy powiedziano im, że ktoś zaginął. Ich niepokój wywołał widok wynoszonej butli gazowej. - Gdyby to wybuchło, dziś nasze rodziny kładłyby kwiatki na naszych grobach - mówi Wioletta Marcinkiewicz, lokatorka mieszkania na piętrze budynku. - Jakieś fatum nad nami zawisło - dodaje kobieta, przypominając, że przed kilkoma tygodniami jej syn spadł ze Śnieżki. - Cieszymy się, że tak to się skończyło i że jesteśmy cali - dodaje Maria Mikołajewicz. - Mamy nadzieję, że już nigdy nic podobnego nas nie spotka. Ewa Banaszek w czwartek była z mężem w mieszkaniu na parterze, odwiedziła ich teściowa. Dzieci były w tym czasie w szkole. - Gdyby doszło do wybuchu, nasze dzieci zostałyby same na świecie - mówi kobieta. Strażacy potwierdzają obawy mieszkańców. Mówią, że podgrzana butla, zakręcona i wypełniona nawet niewielką ilością gazu, działa jak bomba. Na obserwację do psychiatryka Mężczyzna trafił na obserwację na oddział psychiatryczny 105 Szpitala Wojskowego w Żarach. - Swoją bezmyślnością naraził na realne zagrożenie utraty zdrowia i życia wszystkie sześć rodzin z bloku, ale i mieszkańców sąsiednich budynków - poinformowała Kamila Zgolak-Suszka, oficer prasowy żarskiej policji. - Pokazał, że jest nieobliczalny i niebezpieczny dla otoczenia. Obserwacja psychiatryczna odpowie z pewnością na pytania o okoliczności i motywy jego czynu. Lucyna Makowska Komentarz: Starszy kapitan Paweł Hryniewicz z Państwowej Straży Pożarnej w Żarach: Zakręcona butla wypełniona nawet niewielką ilością gazu działa jak bomba. Wzrost temperatury propan-butanu o 1 stopień powoduje wzrost ciśnienia o kilka atmosfer, a w konsekwencji wybuch. Jego siła rozerwałaby ściany pomieszczenia. Na obrażenia narażeni byliby również ludzie znajdujący się w pomieszczeniu.